piątek, 30 grudnia 2016

Rok piąty

5 lat minęło jak jeden dzień...


Zakończyłem kolejny rok działalności i jak stali czytelnicy i słuchacze wiedzą (łudzę się, że pojęcie stałego odbiorcy nie jest w moim przypadku na wyrost ;) ) czas go podsumować. A jest co, bo w najśmielszych marzeniach nie sądziłem, że 2016 rok okaże się tak płodnym i szalonym okresem mojej działalności. Jako, że kończący się okres to absolutna dominacja formy audio, nad formą tekstową, to podsumowanie po raz pierwszy w historii postanowiłem zaserwować w formie podcastu. Jeżeli chcielibyście zatem posłuchać w ilu aktywnościach wziąłem udział, jak oceniam swe wystąpienia na Pyrkonie i Serialconie, co uważam za sukces i w końcu, czy planuję zakończyć działalność... zapraszam do posłuchania. I dzięki, że jesteście!


Ps. Słuchacie właśnie 199 podcastu made by Jerry :)


poniedziałek, 24 października 2016

Star Wars Komiks - Osaczony Vader

W październiku pojawił się długo wyczekiwany crossover dwóch podstawowych, gwiezdnowojennych serii Marvela, czyli "Osaczony Vadder". Nie czekaliśmy długo i wraz z Mando z Radio SK oraz Konglomeratu Podcastowego zasiedliśmy do lektury. I nagrania.



W odcinku Mando serwuje solidną porcję wiadomości z komiksowego świata Gwiezdnych wojen, Jerry filozofuje na temat crossoverów, a wspólnie chwalimy wiele rozwiązań zaserwowanych w tym tomie i dywagujemy na temat "Łotra 1". Zapraszamy do odsłuchu!

Plik do pobrania:


Zapraszamy oczywiście w kliknięcie w odpowiedni tag, który przeniesie Was do poprzednich odcinków!



środa, 14 września 2016

Star Wars Komiks - Darth Vader: Cienie i tajemnice

Nie zwalniamy tempa i zgodnie z obietnicą omawiamy na bieżąco komiksowe Gwiezdne Wojny od Marvela. Tym samym, po raz kolejny przy wsparciu Mando z podcastu Radio SK oraz Konglomeratu Podcastowego, bierzemy na warsztat drugi tom serii Darth Vader.


Jak rozwija się historia Mrocznego Lorda? Czy udało mu się odnaleźć młodego pilota, który zniszczył Gwiazdę Śmierci? Jak prezentują się sojusznicy Vadera, z Aprhą na czele? Oraz jak wygląda rasa matematyków? O tym i wielu innych kwestiach dowiecie się tylko z najnowszego odcinka podcastu!

Plik do pobrania:




Zapraszamy także do wcześniejszych odcinków, które możecie znaleźć pod tagiem Star Wars.




środa, 7 września 2016

Black Sails (sezony 1-3)

W kolejnym odcinku podcastu zapraszamy Was, razem z Mando z Radio SK oraz Konglomeratu Podcastowego, na dyskusję na temat serialu "Black Sails", czyli "Piraci".


Rozmawiamy o ewolucji serialu, zmianach pomiędzy sezonami, nawiązaniach do historii oraz "Wyspy Skarbów", a także wielu innych kwestiach.

Nie zdecydowaliśmy się na sekcję spojlerową, ale w toku dyskusji pojawiają się mikro spojlery z różnych sezonów. Jednak, naszym zdaniem, nic co psułoby zabawę.

Plik do pobrania:
Polecamy oczywiście także teksty i podcasty poboczne:

Mando o "Wyspie Skarbów"

Jerry o pierwszym sezonie "Black Sails"

Fakty i fikcja w "Black Sails"

środa, 24 sierpnia 2016

Fakty i fikcja w "Black Sails"



Dobry serial kostiumowy lub historyczny zawsze potrafi we mnie wywołać chęć weryfikacji,  które z przedstawionych postaci lub wydarzeń są prawdziwe oraz w jakim stopniu. W końcu oprócz wątków opartych na faktach, często pojawią się elementy, bohaterowie, czy zdarzenia stricte fikcyjne. Co zatem jest prawdą, a co wytworem wyobraźni scenarzystów? Odkąd zacząłem oglądać „Black Sails”, serial rozgrywający się w czasie Złotej Ery Piractwa i wykorzystujący  pewne motywy z „Wyspy Skarbów” R. L. Stevensona, temat zaczął mnie prześladować. W końcu postanowiłem się z nim zmierzyć i ku mojemu zaskoczeniu, serial który i tak uważałem za bardzo dobry, jeszcze zyskał w moich oczach. Postaram się odpowiedzieć dlaczego, ale ze względu na fakt, że będę opisywał wydarzenia historyczne, ich odwzorowanie w serialu, a także elementy z książki Stevensona, cały tekst będzie pełen spojlerów. Bardzo polecam zatem zabrać się za serial, a do tekstu wrócić po seansie.

Zanim przejdę jednak do serialu, chciałbym przedstawić parę kwestii ogólnych związanych z realiami historycznymi epoki. Przyjmuje się, że Złota Era Piractwa trwała zaledwie dziesięć lat od 1715 do 1725 roku. Oczywiście piractwo istniało dużo wcześniej, lecz splot wielu różnych okoliczności doprowadził do tego, że w tamtym okresie kolonia New Providence i jej stolica Nassau były uznawane za Piracką Republikę, a piracka flota skutecznie paraliżowała wymianę handlową pomiędzy Ameryką a Europą. Dwa najistotniejsze wydarzenia, które się do tego przyczyniły, to zakończenie Hiszpańskiej Wojny Sukcesyjnej oraz pewien tropikalny huragan z lipca 1715 roku. 

W trakcie Hiszpańskiej Wojny Sukcesyjnej po jednej stronie konfliktu występowała Hiszpania i Francja, po drugiej zaś Wielka Brytania, Holandia i Portugalia. Jednym z istotnych elementów prowadzonych działań wojennych było zaś korsarstwo. Władze wydawały prywatnym przedsiębiorcom specjalne zezwolenia na działalność polegającą na atakowaniu jednostek handlowych drugiej strony konfliktu, oczywiście za odpowiedni procent łupu przekazany rządzącym. Miało to sparaliżować wymianę handlową pomiędzy Europą a Koloniami i doprowadzić gospodarkę adwersarzy (której istotnym składnikiem były właśnie dochody z handlu) do zapaści. A także zapewnić wpływy do własnego budżetu. Działania te doprowadziły do wzmożonej rekrutacji zarówno do Marynarki Wojennej, cierpiącej na permanentny brak rąk do pracy, jak i korsarzy. 

Warto w tym miejscu wskazać na różnicę pomiędzy korsarzami działającymi poniekąd na zlecenie swojego Władcy, a piratami zwanymi również bukanierami - marynarzami wyjętymi spod prawa i napadającymi na okręty, bez względu na ich banderę. Wielu słynnych żeglarzy parało się w tamtym okresie korsarstwem, w tym tak istotne w późniejszym okresie postaci jak Henry Jennings, czy Woodes Rogers (o którym zdecydowanie więcej opowiem w dalszej części). Zakończenie działań wojennych poskutkowało tym, ze wielu ludzi morza, pływających na statkach wojennych oraz korsarzy działających na Karaibach i całym terenie Indii Zachodnich (Kuby, Jamajki, Bahamów, czy Florydy), zostało praktycznie z dnia na dzień bez pracy. Pośród nich znaleźli się między innymi Benjamin Hornigold oraz Edward Thach (znany później pod przydomkiem „Czarnobrody”), a także wspomniany wcześniej Henry Jennings. O ile jednak pierwsza dwójka obrała od razu kurs na piractwo, o tyle Jennings w lecie 1715 roku został mianowany dowódcą jednego z prywatnych okrętów „korsarskich”, wchodzących w skład floty zgromadzonej przez Gubernatora Jamajki Archibalda Hamiltona. A w skład jego załogi wchodził miedzy innymi nie kto inny jak sam Charles Vane. Jennings teoretycznie działał zatem w ramach prawa, ale jako, że Hamilton spiskował w tamtym okresie przeciw ówczesnej Władzy w Wielkiej Brytanii, sytuacja ta była zatem dość mocno niejednoznaczna. Formalnie jednak flota miała bronić brytyjską kolonię przed szerzącym się piractwem oraz hiszpańskimi okrętami. Kiedy planowano ruszyć na ocean, doszło do drugiego wydarzenia, które dramatycznie zmieniło sytuację w regionie – tropikalny huragan spustoszył Bahamy.

Potężny sztorm spowodował znaczne zniszczenia, a także zmiótł Hiszpańską Flotę Skarbów. Po dziś dzień, zdarzenie to uchodzi za jedną z największych katastrof morskich w dziejach. 13 lipca 1715 roku, armada złożona z 11 okrętów, w tym galeonu Urca de Lima (na który polują Flint i spółka w pierwszym sezonie „Black Sails”) wiozła z Hawany do Hiszpanii skarby o łącznej wartości ponad miliona siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy funtów (dla uświadomienia skali, książę Newcastle pobierał pensję w wysokości 25.000 funtów rocznie). Po katastrofie, na wybrzeżu Florydy zaległy skarby o wartości tysięcy funtów. Wieść o tym nie dość, że obiegła Świat lotem błyskawicy to spowodowała, że w regionie zaroiło się od rządnych przygód i gotowych na wszystko poszukiwaczy skarbów. Jennings, wykorzystując listy kaperskie uprawniające go do korsarstwa, zaatakował obozowisko hiszpańskich rozbitków z floty skarbów i przejął łup znacznej wartości. Jeżeli oglądaliście pierwszy sezon serialu, widzicie zapewne podobieństwo polowania na Urcę de Lima, jej katastrofy i późniejszego przejęcia skarbów przez Rackhama. 

Tak przecinają się losy Hornigolda i jego gangu (zwanego „Latającą Bandą”), który w tamtym okresie obrał sobie za lokum zniszczone przez działania wojenne Nassau oraz Jenningsa, który uznał, że właśnie na New Providence będzie mógł spokojnie podzielić łupy. I w tym miejscu chciałbym się zatrzymać nieco przy samym Nassau. Twórcy „Black Sails” wiernie starali się oddać realia tam panujące i to w różnych aspektach. 


Poczynając od tak istotnego dla piratów handlu. W dwóch pierwszych sezonach istotną rolę odgrywa klan Guthrie, który zajmuje się paserstwem złupionych dóbr. I choć raczej nie jest to rodzina autentyczna, to mechanizm został sportretowany dość wiernie. Piraci sami nie zajmowali się wprowadzeniem na rynek zagrabionych dóbr, tym zajmowali się właśnie handlarze, którzy kupowali od nich łupy, a także co oczywiste dostarczali potrzebne zaopatrzenie. Wiernie przedstawiono także klimat i specyficzną, panującą w mieście atmosferę. W Nassau w tamtym okresie, większość mieszkańców stanowili piraci, marynarze i oczywiście dziwki. Załogi często wypływały na polowania na kupieckie statki, ale równie wielu  marynarzy (między innymi Charles Vane) cieszyło się po prostu błogim lenistwem i funkcjonowaniem w „wolnej” strefie, gdzie żadne władze do niczego ich nie próbowały zmuszać.

Zapytacie się jak to możliwe, że żyli z łupów, bez konieczności powrotu na morze? W tym miejscu zatrzymajmy się na chwilę na funkcjonowaniu pirackich statków i marynarki w ogóle. A trzeba zacząć od tego, że praca na statkach to był bardzo ciężki kawałek chleba. Głodowe stawki (w Marynarce Wojennej żołd często nie był wypłacany w ogóle albo mocno ograniczany), rejsy trwały miesiącami, panoszyły się choroby (europejczycy nie byli przystosowani do karaibskich klimatów, a brak świeżego pożywienia wywoływał osłabienie, czy choćby postrach marynarzy - szkorbut), a kapitanowie (znów, szczególnie w Marynarce) byli dla swych podwładnych bezwzględni, czasem traktując ich po prostu jak bydło. Nie ma się zatem co dziwić, że życie korsarzy i piratów wydawało się wieli marynarzom tak pociągające. Na statkach panowała bowiem równość, kapitan był wybierany w głosowaniu i w głosowaniu mógł swą pozycję stracić (poza wyjątkiem w czasie walki, kiedy to jego władza była absolutna). Łupami dzielono się po równo (z odpowiednio wyższą częścią łupu dla kapitana, ale i tak często łup z jednego napadu umożliwiał marynarzowi, jeżeli taka była jego wolna, bezstresowe życie w Nassau przez kilka tygodni), prace wykonywano wspólnie, posiłki wyglądały tak samo dla wszystkich członków załogi, a kwatermistrz zapewniał stały dostęp do gotówki na życzenia marynarzy. Co więcej, na statkach pirackich załogi były bardzo często mieszane, a w ich skład wchodzili Brytyjczycy i Irlandczycy, który zdezerterowali z armii, Francuzi, Holendrzy, lokalni mieszkańcy Bahamów, a także zbiegli niewolnicy (choć trzeba też zaznaczyć, że czasem niewolników, którzy byli przejmowani w ramach napadów, traktowano jako „zwykły” towar). Zobaczcie teraz jak poszczególne elementy tego „systemu” były zmyślnie wykorzystywane w serialu. Coś, co wielu krytykowało, czyli te liczne podchody pomiędzy Flintem i próbującymi pozbawić go funkcji kapitana ludźmi, rozgrywki wokół wyboru kwatermistrza, dyskusje nad podziałem łupów. To wszystko był chleb powszedni pirackiej braci.  

Tak jak inny element wykorzystany w serialu, czyli systematyczny karenaż okrętów. Budowane z drewna statki wymagały bowiem systematycznego oczyszczania kadłuba z pasożytów i roślinności, które mogły nadwyrężyć poszycie statku, a wręcz doprowadzić do jego zatonięcia. Ten proces odbywał się na wybrzeżu lub w płytkiej wodzie i często wspomagano się w jego trakcie (wciągnięcie okrętu na brzeg – zwodowanie) jednostkami, które wcześniej zostały złupione. Fascynujące dla mnie jest, że nawet tak pozornie błahy i prozaiczny element został przez scenarzystów wykorzystany. I na koniec przedstawienia realiów, chciałbym wspomnieć o jednej rzeczy, która zapewne interesuje Was wszystkich. Jak to było z tym rumem? Otóż faktycznie alkohol (rum, piwo, wino) stanowił podstawowy trunek na okrętach. Słodka woda była towarem deficytowym, szybko się kończyła lub psuła w trakcie rejsów, a to powodowało, że niejako z konieczności pito właśnie „wodę przetworzoną” czyli alkohol.


Przejdźmy jednak do bohaterów serialu oraz ich losów. Postaci możemy podzielić na trzy grupy. Historyczne (Benjamin Hornigold, Charles Vane, Jack Rackham, Anne Bonny, Edward Thach, Woodes Rogers), stworzone przez scenarzystów serialu (Eleanor Guthrie, Max, Pan Scott, Gates, Miranda i Thomas Hamilton) oraz postacie stworzone przez Stevensona w „Wyspie Skarbów” (Długi John Silver, Billy Bones, James Flint). I od tej ostatniej grupy, oraz odniesień do książki chciałbym zacząć. Z prostego powodu, choć niektórzy mówią, że „Black Sails” jest swoistym prequelem powieści Stevensona, to samych nawiązań do niej jest mało. 

Choć to może jest złe określenie. Jest praktycznie tyle ile tylko można było z książki wyciągnąć. Po prostu Stevenson o piratach wspomniał niewiele. To co wykorzystano z książki to przede wszystkim pięć podstawowych kwestii związanych z Silverem. Dowiadujemy się jak stracił nogę, widzimy w jakich okolicznościach stał się „jedynym, którego bał się sam Kapitan Flint”, mamy zasygnalizowane – co na razie jest małym foreshadowingiem – że Silver miał czarnoskórą żonę, widzimy, że zaczynał jako kucharz okrętowy, którą to rolę odgrywa także w „Wyspie skarbów” oraz w końcu dowiadujemy się kto i w jakich okolicznościach nadał mu przydomek „Długi John”. Oprócz tego pojawiają się dwie postaci stworzone przez Stevensona, czyli Billy Bones oraz Flint, ale w powieści ten pierwszy ma relatywnie małą rolę (poza tym, że najprawdopodobniej ukradł swym dawnym kompanom mapę skarbu), a Flint jest tylko wzmiankowany jako największy postrach mórz.

I na przykładzie tego jak z paru drobnych elementów scenarzyści stworzyli pełnokrwistych bohaterów, najlepiej widać jak wyśmienitą produkcją jest „Black Sails”. John Silver to jedna z najciekawiej napisanych postaci w tym serialu, która co ważne ewoluuje nie tracąc przy tym ani przez moment na wiarygodności. Fascynująca jest droga, którą przechodzi. Od drobnego cwaniaczka, który po prostu próbuje wykorzystywać okazje jakie przynosi mu los, przez postać zyskującą stopniowy szacunek załogi, do człowieka, który potrafi udźwignąć odpowiedzialność za losy całej pirackiej ekipy i zyskać szacunek nawet samego Flinta.


Flinta, który jest równie ciekawie napisaną postacią. Legendarny kapitan, postach mórz, budzący grozę i szacunek także pośród członków załogi. A do tego człowiek z mroczną tajemnicą, napędzany chęcią zemsty nad Koroną i misją zbudowania silnej Pirackiej Republiki ze stolicą w Nassau. W kreacji tej postaci widać, że scenarzyści inspirowali się losami i działaniami autentycznych kapitanów, ale co ciekawe, bodaj najważniejszym z nich był wspominany wcześniej  Woodes Rogers. Człowiek, który zakończył pirackie rządy na Karaibach. Zapytacie, ale jak to?! I tu dochodzimy do kontrowersji związanych z tajemnicą Flinta. 

Otóż Flint, a raczej James McGraw, był w przeszłości oficerem Królewskiej Marynarki wojennej, który wdał się w miłosny trójkąt z arystokratą Thomasem Hamiltonem i jego żoną. Hamilton był promotorem śmiałej wizji na to, jak pozbyć się problemu piractwa i przywrócić New Providence Koronie. Plan budził kontrowersje, bo jego podstawowym elementem było powszechne ułaskawienie piratów, pod warunkiem definitywnego zakończenia nielegalnych działań. James i Miranda wspierali działania Thomasa w tym kierunku, podzielając opinię, że to jest najlepszy sposób na rozwiązanie narastającego na Karaibach problemu. Jednak polityczni przeciwnicy Hamiltona, wykorzystując romans z Filntem (dla przejrzystości, będę operował jego pirackim imieniem), doprowadzili do jego zniknięcia i zmusili Mirandę i Jamesa do ucieczki z Anglii. Pałając rządzą zemsty Flint rozpoczął wtedy swą prywatną wojnę z Koroną… 

I gdzie tu inspiracje Rogersem? Otóż plan Hamiltona i Flinta to w zasadzie plan Woodesa Rogersa. Tylko on, co widzimy na początku trzeciego sezonu, swój plan zaczął skutecznie realizować. Z tego też względu jedną z najlepszych, najbardziej dramatycznych oraz nasyconych podtekstami scen w całym serialu jest rozmowa Flinta i Rogersa na plaży. Flinta, który (w świecie przedstawionym) współtworzył plan realizowany teraz przez Rogersa. Flinta, który gdyby nie zdrada, mógłby być na miejscu Rogersa, a który obecnie stał się największą przeszkodą na drodze do odzyskania Nassau dla Korony. Fantastycznie zbudowany i poprowadzony wątek.


I jeżeli jesteśmy przy Rogersie, to proponuję zatrzymać się na chwilę, bo to kolejna rewelacyjnie sportretowana w serialu postać. Do tego szalenie autentyczna, której wątek jest poprowadzony niemalże w 100% w zgodzie z faktami. Sam Rogers to człowiek, którego życiorys sam w sobie mógłby posłużyć za kanwę dla serialu. Tak jak wspomniałem wcześniej, rozpoczął swą karierę na morzu jako słynny korsarz (to w trakcie jednej z potyczek doznał obrażeń twarzy, o których opowiada Eleanor) i jeden z członków ekskluzywnego klubu tych, którzy opłynęli kulę ziemską dookoła. To odnaleziony przez niego w trakcie tego rejsu Alexander Selkirk zainspirował Daniela Defoe do stworzenia postaci Robinsona Crusoe.  Sam Woodes, po powrocie z wyprawy, napisał zresztą książkę o podróży dookoła świata, która stała się bestsellerem (i jest wzmiankowana w serialu choćby w rozmowie Rogersa z Rackhamem – kolejna wyśmienita scena). W końcu, po burzliwym okresie związanym z problemami finansowymi, namówił Władze aby wydały Akt Łaski dla piratów, wsparli (także zbrojnie) jego wyprawę na Karaiby i ruszył do Nassau aby objąć funkcję Gubernatora. 

Serial świetnie przedstawia wiele wydarzeń i problemów z jakimi zmierzył się na miejscu. Z jednej strony wiele załóg i kapitanów, z Benjaminem Hornigoldem i Jenningsem na czele, przyjęło Akt Łaski (sam Hornigold faktycznie został zresztą łowcą piratów), z drugiej strony zastał na miejscu zrujnowany fort, groźbę inwazji Hiszpanii (choć nie związanej z zagrabionym z galeonu Urca de Lima złotem), tropikalne choroby i niechęć lokalnych mieszkańców. Ale scenarzyści nie ograniczyli się do tak wiarygodnego przedstawienia realiów. Sekwencja ucieczki Charlesa Vane’a z Nassau (co prawda nie przy współpracy z Czarnobrodym, który wtedy pływał w innym rejonie) z pomocą podpalonego okrętu jest autentyczna. Problemy zdrowotne Rogersa to też fakt. I co najciekawsze, umocnienie władzy nowego Gubernatora na wyspie, faktycznie nastąpiło po tym jak dokonał egzekucji. W rzeczywistości nie powieszono wtedy jednak Vane’a, ale ośmiu innych piratów. I ekstrapolując nieco to co może się wydarzyć w kolejnym sezonie, zdecydowanie i zaangażowanie Woodesa Rogersa, zaowocowało stopniowym wyplenieniem piractwa i zaprowadzeniem porządku na Karaibach. I to pomimo kolejnych problemów finansowych i uwięzienia go w miedzy czasie za długi. Ale to już inna historia, do której poznania bardzo Was zachęcam.

Jeżeli jesteśmy jednak przy postaciach autentycznych, to przejdźmy może do Charlesa Vane’a. Ten niesławny pirat, choć przez znaczną część Złotej Ery Piractwa cieszył się wygodnym życiem w Nassau, kiedy w końcu zebrał swoją załogę wsławił się wyjątkową brutalnością i niechęcią do Korony. To on był jednym z ważniejszych kapitanów, który nie przyjął Aktu Łaski (czy raczej przyjął, ale tylko po to aby nadal uprawiać swą profesję). Faktycznie Vane znał się z Jackiem Rackhamem, lecz ich relacja była nieco inna. To bowiem Rackham, w którymś momencie otwarcie się sprzeciwił swojemu kapitanowi, porzucił go wraz z paroma ludźmi na wybrzeżu i rozpoczął działalność na własną rękę. To zdarzenie było o tyle brzemienne w skutkach, że Vane wkrótce został pojmany, uwięziony i w jakiś czas później stracony na Jamajce.


Twórcy wykorzystali także elementy prawdziwej historii w przypadku wątku Jacka Rackhama i Anne Bonny. Rackham, po porzuceniu Vane’a, powrócił do Nassau, przyjął ułaskawienie i prowadził wygodne życie. Dopóki nie zakochał się w cieszącej się niezbyt dobrą sławą mężatce Anne Bonny. Kiedy nie udało się im legalnie unieważnić małżeństwa Bonny, zdecydowali się porzucić wygodne życie i powrócić na morze jako piracka para. Wspierani zresztą przez przyjaciółkę Anne, Mary Reed (która mogła stanowić inspirację dla trójkąta miłosnego Anne, Max, Jack). Czy żyli „długo i szczęśliwie”?

Zostawmy jednak barwną menażerię z Nassau. Jednym z często krytykowanych w serialu elementów jest jego „przegadanie”, skupienie się na politycznych rozgrywkach wokół Nassau, niesnaskach kapitanów i braku epickich bitew morskich. Czy po tym wszystkim co napisałem wcześniej, zdziwi Was moi drodzy, że wszystkie te wątki i elementy czerpią pełnymi garściami z historii? Zacznijmy może od tych epickich bitew morskich, które są nieodłącznym elementem kina pirackiego. Rzeczywistość wyglądała jednak nieco inaczej np. tak:

„Bellamy szybko ocenił sytuację. Miał pewność, że dadzą radę pokonać sporych rozmiarów okręt, ale obawiał się, iż długa bitwa morska może zakończyć się poważnymi zniszczeniami wszystkich trzech jednostek. Spróbował wobec tego wojny psychologicznej. Postawili swoich ludzi przy burtach i kazali im stroić groźne miny i wymachiwać przy tym muszkietami, szablami i dzidami. (...) Price, po oddaniu zaledwie dwóch strzałów poddał statek. "Czarny Sam" Bellamy uprowadził okręt godny Henry'ego Avery'ego. Ubogi chłopak z zachodniej Anglii sam był teraz pirackim królem."

Colin Woodard „Republika Piratów”, s. 179-180

Większość piratów, na czele z Czarnobrodym, uprawiała swój fach bazując na strachu. Rozpoczęcie walki było w niczyim interesie. W szczytowym okresie piracka flota była w stanie skutecznie rywalizować z okrętami wojennymi Anglii czy Hiszpanii, co powodowało, że zwykły statek handlowy nie miał z nią najmniejszych szans. A nawet jeśli podjęto by walkę, to była ona raczej skazana na porażkę. Z kolei piratom zależało na przejęciu towaru w nieuszkodzonym stanie, a załoga wraz ze splądrowanym statkiem bardzo często była po prostu puszczona wolno (stąd zresztą tak dużo wiemy o napadach najsłynniejszych kapitanów). A jeżeli mówimy o taktyce opartej na strachu, to faktycznie jeden okręt wojenny lub dobrze uzbrojony statek wzbudzał samą możliwością ataku na miasto paraliżujący lęk. W serialu wykorzystano ten motyw choćby w przypadku wątku Flinta grożącego atakiem na Nassau, a taki proceder uprawiał choćby Czarnobrody, który splądrował w ten sposób (bez praktycznie jednego wystrzału) Charleston i okolice.

Co do konfliktów wokół Nassau oraz rozgrywek pomiędzy piratami, to także są rzeczy bardzo mocno zakorzenione w rzeczywistości. Ojcowie założyciele Pirackiej Republiki czyli Hornigold i Jennings, nie pałali (delikatnie rzecz ujmując) do siebie sympatią. Na porządku dziennym było podkradanie łupów, czy wartościowych (lekarze) załogantów. Także sam interes Nassau był różnie postrzegany. Spójrzmy choćby na kwestię fortu. W serialu fort stanowi nie tylko jedną z ważniejszych lokalizacji, ale także jest przedmiotem rozgrywek i konfliktów. Został mocno nadwyrężony w czasie hiszpańskich ataków z okresu Wojny Sukcesyjnej i to czy go odbudować, jak uzbroić i kto ma nim zarządzać było przedmiotem realnych sporów. Część pirackiej braci uważała odbudowę fortu za priorytet na wypadek ataku na wyspę, części zaś w ogóle takie strategiczne decyzje nie obchodziły. Śmiało można powiedzieć, że ten brak jednolitości i odgórnych struktur zarządzania, stał się w końcu jedną z ważnych przyczyn kresu piractwa.

Jak widzicie, scenarzyści naprawdę napracowali się przy źródłach. Z jednej strony wiele wątków i motywów zostało wprost przeniesionych z kart historii. Inne wydarzenia zostały przedstawione zgodnie z realiami, ale faktycznie były udziałem innych postaci (plan Hamilitona i Flinta), nie pokrywają się czasowo (trio Vane/Rackham/Bonny) lub miały inny przebieg (Hornigold faktycznie zginął, lecz nie z ręki Flinta, a na hiszpańskim stryczku). A ja tak naprawdę nie zaprezentowałem Wam wielu, wielu innych ciekawostek. Trochę jednak celowo. Przed nami czwarty, finały sezon „Black Sails”. Wyczuwany kres Nassau jako Pirackiej Republiki staje się pomału faktem. Ale fascynuje mnie jak twórcy serialu zakończą poszczególne wątki. Jak wykorzystają Czarnobrodego (stanowiący jedno z największych odstępstw od faktów w całym serialu)? Czy Rackham i Bonny skończą na stryczku? Co stanie się Flintem i jego załogą? Co stanie się z kolonią byłych niewolników (które w rzeczywistości także istniały)? I w końcu, czy zobaczymy ostateczny triumf Rogersa? Przekonamy się za jakiś czas, ale ja śmiało mogę powiedzieć, że będzie mi bardzo brakować piratów. Siadając do „Black Sails” nie sądziłem, że dostanę serial tak fascynujący, rozbudowany i wielowątkowy. Serial, który na nowo obudził we mnie zainteresowanie tamtym okresem historycznym, skłonił do sięgnięcia po klasyczne pirackie powieści i z miejsca wskoczył na listę moich ulubionych produkcji. Szkoda, że nieuchronny koniec widać już na horyzoncie.

I jako swoiste post scriptum bardzo polecam Wam dwie pozycje, które stały się bazą dla tego tekstu. „Wyspę skarbów” Stevensona, którą można znaleźć choćby na Wolnych Lekturach i która mimo swego zacnego wieku nadal potrafi bawić, o czym wspomina choćby Mando w niedawnym podcaście. Oraz „Republikę Piratów” Colina Woodarda, książkę popularnonaukową, którą dzięki gawędziarskiemu stylowi i talentowi autora, czyta się jak najwspanialszą książkę przygodową.

Edit: Mando zwrócił mi uwagę na jeszcze jeden element z "Wyspy Skarbów", który w serialu możemy znaleźć. Otóż w trzecim sezonie poznajemy Bena Gunna. Tego samego, na którego Silver, Hawkins i spółka trafiają w dżungli na tytułowej wyspie. Kolejny świetny smaczek.


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Star Wars - Lordowie Sithów

Po miesiącach omawiania nowego, komiksowego uniwersum Gwiezdnych wojen, w końcu udało się nam zabrać za wspólne omówienie książki. I tak, wespół z Mando z Radio SK oraz Konglomeratu Podcastowego, bierzemy na warsztat wydaną u nas przez Wydawnictwo Uroboros powieść "Lordowie Sithów".


Pierwsze dwie powieści nowego kanonu to "Tarkin" i właśnie "Lordowie Sithów", czyli opowieści skupione (przynajmniej pozornie) na "tych złych". Jak wypada zatem historia Mrocznych Lordów? Czy z wielu równoległych wątków Kempowi udało się stworzyć spójną i ciekawą historię? O tym i wielu innych kwestiach będzie mogli posłuchać z najnowszego odcinka naszego podcastu. Podcastu, który miał trwać mniej niż 15 minut, a w związku z licznymi dygresjami i omawianiem kontrowersji wokół nowego kanonu wyszło jak zwykle. Zatem zapraszamy!







sobota, 9 lipca 2016

Carnivale

Krótko po dyskusji na temat "Banshee", zapraszamy na kolejny podcast o serialu. Na warsztat bierzemy, uznawany przez wielu za kultowy, serial "Carnivale". Mówię bierzemy, bo zaprosiłem na rozmowę wielkiego fana tej produkcji, czyli Michała Ochnika z bloga Mistycyzm Popkulturowy, podcastu Alchemia Gier (który mam przyjemność współtworzyć), podcastu Dziennik Pokładowy, a także autora słuchowisk takich jak "Planetoids", "Perdition", czy "Opowieści osobliwe".


Rozmawiamy o tym, czy serial przyjąłby się w dzisiejszych czasach, o różnicach pomiędzy sezonami, o wpływie mitologii na odbiór całości i wielu innych kwestiach.

W trakcie nagrania mieliśmy kolosalne problemy techniczne, więc jeżeli gdzieś będzie coś nie tak, przepraszamy. A i ważna informacja - poruszamy w paru miejscach kwestie, które mogą być uznane za spojlery, ale naszym zdaniem tej produkcji nie można w ten sposób zepsuć. Życzymy zatem przyjemności w trakcie słuchania!

Plik do pobrania:



środa, 6 lipca 2016

Banshee

W najnowszej odsłonie podcastu, po miesiącach planowania, w końcu zabraliśmy się za omówienie serialu "Banshee". Produkcji, która po czterech sezonach niedawno znalazła swój finał, ale wcześniej przez 38 odcinków dostarczyła nam mnóstwo nieskrępowanej rozrywki.


O niesamowitym świecie Banshee, fantastycznie nakreślonych postaciach, przemocy i ewolucji serialu rozmawiamy z  Mando z Radio SK oraz Konglomeratu Podcastowego.

Uwaga: 

Do 39:50 rozmawiamy ogólnie o serialu i bezspojlerowo o  pierwszych trzech sezonach.

Od 39:50 rozpoczynamy rozmowę o czwartym sezonie - bezspojlerowo, ale lepiej mieć za sobą trzy pierwsze odsłony.

Od 54:54 zaczyna się sekcja spojlerowa do czwartego sezonu i finału!  




Moje wrażenia po pierwszych dwóch sezonach znajdziecie tu

A o serialu i oczekiwaniach przed finałem pisałem także dla Pulpozaura


niedziela, 19 czerwca 2016

Star Wars Komiks - Gwiezdne Wojny: Walka na Księżycu Przemytników

Ostatnio nadrobiliśmy zaległości, a dziś zataczamy koło i powracamy do głównej, marvelowskiej serii z uniwersum, czyli Star Wars Jasona Aarona. Zapraszamy zatem razem z Mando z podcastu Radio SK oraz świeżo sformalizowanego Konglomeratu Podcastowego na podcast. Dowiecie się jak rozwiązano kontrowersyjny cliffhanger z pierwszego tomu, jakie nowe dyskusyjne rozwiązania zaproponował Aaron, jak wypada pierwszy oneshot włączony do głównej serii i czy nowi rysownicy dali radę. A dodatkowo dyskutujemy przyszłość Star Wars Komiks w Polsce, które to kwestie przedstawiciele Egmontu w ostatnim czasie zasygnalizowali.


Poprzednie odcinki:

Star Wars Komiks "Darth Vader/Rozbite Imperium"

Star Wars Komiks "Leia"/"Lando"

"Przebudzenie mocy"



"Cienie Imperium" - Legendy Star Wars 

poniedziałek, 9 maja 2016

"The Witch" Robert Eggers



Po ubiegłorocznym festiwalu Sundance zrobiło się dość głośno o filmie Roberta Eggersa „The Wich: A New England Folktale” (znanym również pod stylizowanym tytułem „The VVitch”). Debiutujący Amerykanin został tam nagrodzony za reżyserię, a w miarę jak film trafiał do większego grona odbiorców, słychać było coraz więcej głosów wieszczących, że mamy do czynienia z prawdziwym arcydziełem. Dzięki sekcji „Strach się bać”, którą zaserwowano nam w ramach tegorocznego festiwalu Netia Off Camera, także polscy widzowie mogli się przekonać o jakości tego dzieła. Czy faktycznie dostaliśmy najlepszy horror XXI wieku?

„The Witch” opowiada historię purytańskiej rodziny, która w XVII wieku zostaje wygnana z plantacji położonej gdzieś w Nowej Anglii. Wygnańcy decydują się na założenie farmy na skraju mrocznego lasu. Po początkowej sielance, nagłe zniknięcie niedawno, narodzonego synka, staje się punktem zapalnym zapoczątkowującym falę niepokojących zdarzeń. Celowo nie chciałbym wchodzić na tym etapie w szerszy opis filmu, odradzam nawet oglądanie jego trailerów. Będąc bowiem po seansie, uważam, że im mniej wiemy o tym co finalnie dostaniemy tym lepiej, a do tego odnoszę wrażenie, że fama horrorowego arcydzieła i w podobnym tonie utrzymana kampania promocyjna, mogą wpłynąć negatywnie na wrażenia wielu widzów. Ale po kolei.

 
Eggers, który wspomina, że jego zainteresowania tematyką wiedźm sięgają dzieciństwa, zdecydował się postawić na maksymalny realizm świata przedstawionego. Spędził nad badaniami sporo czasu, współpracował z muzealnikami i historykami, tak aby wszystko co zobaczymy na ekranie wyglądało autentycznie. I to widać w każdym najdrobniejszym szczególe scenografii, kostiumów, a nawet dialogów, które zostały napisane w XVII wiecznej angielszczyźnie i zostały oparte na dokumentach z epoki, w tym na zapisach z procesów czarownic. I ta dbałość o detale, w połączeniu ze świetnymi zdjęciami i rewelacyjną muzyką nadaje ton tej opowieści i buduje doskonały niepokojący klimat. 

Widać niemalże w każdym kadrze, że Eggers wie jak wykorzystać kino gatunkowe, w tym przypadku horror, aby z jednej strony opowiedzieć konkretną historię, a z drugiej pobawić się trochę z widzem i jego oczekiwaniami. Świetnie ilustruje to już jedna z pierwszych scen filmu, w której śledzimy podróż wygnańców, którzy szukają miejsca na farmę. Kiedy wybierają w końcu lokalizację, twórca serwuje nam kapitalne ujęcie w którym zwykły las, pozornie standardowa dzicz, budzi w widzach nieokreślony lęk. Odbiorcy przyzwyczajeni do horrorowych sztuczek już wiedzą, oczekują, że za tą leśną granicą coś czyha. Pytanie tylko kiedy nasza rodzina z tym czymś się zmierzy. I Eggers tego rodzaju zabiegów stosuje dużo, przy czym nie są to proste sztuczki, a elementy konsekwentnie budowanej opowieści. Pozornie dość szybko karty zostają przed widzami odkryte. Najmłodszy członek rodziny znika, a na krótką, upiorną scenę pojawia się nawet tytułowa wiedźma. Ale tak naprawdę, to zaledwie początek tej historii.

Historii, która choć konsekwentnie budowana jako opowieść grozy, sprawdzająca się w tym zresztą bardzo dobrze, daleko ciekawsza jest na kilku innych poziomach. Dla mnie bowiem, to przede wszystkim rodzinny dramat najwyższej próby. Znikniecie najmłodszego syna staje się katalizatorem wielu problemów. Matka zaczyna przechodzić kryzys wiary i zatraca się w rozpaczy, zaniedbując pozostałych domowników. Ojca zaczyna prześladować poczucie winy, że nie jest w stanie zapewnić rodzinie godniej egzystencji, a nawet elementarnego poczucia bezpieczeństwa. U starszego syna zaczynają buzować hormony i w ramach swoistej próby męskości próbuje ratować sytuację na własną rękę. Starsza córka zaczyna się interesować szerokim światem i stopniowo zaczyna kwestionować religijne dogmaty. A oczywiście są jeszcze najmłodsze bliźnięta, psocące na potęgę i rozmawiające z kozłem. A może szatanem? Eggers bardzo sprawnie i wiarygodnie rozgrywa te wszystkie konflikty. Wraz z narastaniem problemów, wzajemne pretensje eskalują, sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna i zaczynamy zmierzać do nieuchronnego przesilenia. 

Przy czym te rodzinne konflikty to tylko pierwsza warstwa tego dramatu. Kolejna, równie istotna to kwestia religijna, która  pojawia się już w pierwszej scenie filmu. Przecież rodzina zostaje wygnana właśnie ze względu na odmienne poglądy w kwestiach wiary. Nigdy nie dowiadujemy się co było źródłem tego konfliktu, ale już na tym etapie widać jak istotnym składnikiem, nawet ich codziennego życia, jest religia. I kiedy stają w obliczu straty dziecka, widma głodu i innych problemów, pojawia się kryzys wiary, który z kolei napędza poczucie winy związane z tym, że obwiniają Boga o to w jakim położeniu się znaleźli. A w końcu zaczynają się doszukiwać w różnych zdarzeniach działania sił nieczystych. 

I w tym miejscu wychodzi na pierwszy plan wątek stricte horrorowy. Naprawdę czuć, że Eggers wie jak stworzyć klimatyczną i upiorną scenę. Często prostymi i pozornie wyświechtanymi zabiegami udaje mu się skutecznie straszyć i wybijać widza ze strefy komfortu. W czym wydatnie pomaga rewelacyjna ścieżka dźwiękowa Marka Korvena, który z jednej strony opiera się na minimalistycznych dźwiękach i aranżacjach, aby za chwilę uderzyć w upiorne, pogańskie, chóralne zaśpiewy (miałem skojarzenia z tym co stworzył Jerry Goldsmith do „Omenu), które autentycznie mrożą krew w żyłach. Co ciekawe, Amerykanin przez większość filmu zgrabnie gra niedopowiedzeniem, dając widzom różne tropy i możliwości interpretacji wielu wydarzeń, tak że często nie wiemy czy dane kwestie mają podłoże nadnaturalne, czy wbrew pozorom bardzo prozaiczne. 

Chwalę w zasadzie wszystkie elementy filmu, ale czas dorzucić łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Po pierwsze, tak jak wspomniałem na początku, mam wrażenie, że sprowadzenie „The Witch” do horroru jest błędem. Czy może precyzyjniej, nie tyle błędem, co może wywołać u wielu współczesnych widzów określone oczekiwania. I oczywiście groza jest tu namacalna, ale też tempo filmu, rozkład akcentów, czy podejmowana tematyka powodują, że nastawienie się na horror, może skutkować lekkim rozczarowaniem. Oczywiście to problem psychologii odbiorców, a nie samego filmu, ale też jeszcze raz podkreślę, według mnie „The Witch” najlepiej sprawdza się jako okultystyczno-religijny dramat rodzinny. Drugim problemem jest finał. Eggers dokręca śrubę, kończy z dosłownością i serwuje nam mocny finał ,kładąc jednak nacisk na element baśni, który pojawia się w podtytule. I to mi się trochę gryzie z całością filmu, ale jako, że z tego co widzę to jest to teza dość kontrowersyjna, to postaram się opowiedzieć nieco więcej o tym w sekcji spojlerowej za chwilę.

Pomimo tych drobnych uwag „The Witch” to jeden z najciekawszych horrorów jakie mogliśmy w ostatnim czasie zobaczyć. Wpisuje się on zresztą w ciekawy trend jaki możemy zaobserwować. „Babadook”, „Coś za mną chodzi”, „Gwiazdy w oczach”, „The Witch”. Wszystkie te filmy to dzieła niezależne, często autorskie filmy debiutantów, lub twórców z małym dorobkiem. Wszystkie mają na pierwszym planie silną kobiecą postać i oprócz warstwy stricte horrorowej, serwują ciekawe wątki społeczno-obyczajowe. W końcu wszystkie okraszone są doskonałą muzyką, w przypadku każdego z filmów skrajnie różną, ale równie wyśmienitą. Wniosek wydaje się prosty. Każdy kto uważa, że współczesny horror zjada własny ogon, powinien po prostu poszukać nieco głębiej i wyjść poza hollywoodzką sztampę, a może się bardzo przyjemnie zaskoczyć.





Dla osób niebojących się spojlerów lub tych które są już po seansie chciałbym jeszcze rozwinąć kwestię zakończenia.

Wspomniałem, że finał gryzie mi się z całością. Mój podstawowy problem nie polega na samym rozwiązaniu fabularnym. W toku filmu, wraz z narastaniem zdarzeń, które możemy interpretować jako działanie złych mocy (krwawe mleko, kruk wydziobujący Matce pierś, kozioł, śmierć starszego Syna po wizycie w chacie Wiedźmy) założyłem, że starsza Siostra – Thomasin, jako najbardziej otwarta na świat przeżyje, ale kosztem odejścia od wiary. Może nawet taki był diabelski plan na pozyskanie nowej wyznawczyni? A może tylko ona nie poddała się narastającemu szaleństwu? W końcu sam Eggers w jednym z wywiadów zasugerował, że kukurydza i zboże było zarażone sporyszem, który może mieć właściwości halucynogenne i przez niektórych badaczy był uważany za jedną z przyczyn paranoicznych zachowań osadników z okresu polowań na czarownice. Nie ważne jednak, ku której wersji wydarzeń się skłaniamy, przez cały film twórca bardzo sprawnie igra z widzami. W finale jednak ta subtelność w prowadzeniu opowieści zostaje zarzucona i otrzymujemy domknięcie, które przynajmniej według mnie, nie pozostawia miejsca na interpretacje. Thomasin podpisuje cyrograf (scena w szopie i rozmowa z Szatanem to najsłabsza scena filmu) i staje się wiedźmą. I choć pozornie nadal możemy ten finał traktować jako kolejny poziom halucynacji, to jednak sposób poprowadzenia tej sceny, widok sabatu, czy wznosząca się w powietrze Thomasin, dla mnie nie pozostawiają złudzeń. I mam z tym lekki problem, bo zdecydowanie bardziej wolałbym podobne do reszty opowieści, zniuansowane zakończenie. Może Thomasin przekraczającą próg wiedźmiej chaty? Można było to rozegrać inaczej. Przy czym to nie jest tak, że finał popsuł cały film. Po prostu trochę zaskoczyło mnie tak silne i bezpośrednie pociągnięcie całości w kierunku nadnaturalnym. Pomimo to, bawiłem się świetnie i uważam „The Witch” za film zdecydowanie godny uwagi i pochwał jakie zewsząd pod jego adresem płyną. To jeden z tych obrazów, który wywołuje dyskusje, zmusza do refleksji (obserwowanie rozkładu podstawowej komórki ładu, jakim jest w tym filmie rodzina, było dla mnie naprawdę silnym doświadczeniem) i straszy. Mam nadzieję, że może, podobnie jak w przypadku „Bone Tomahawk”, jeszcze doczekamy się tego filmu w kinach, w szerokiej dystrybucji.