niedziela, 30 grudnia 2012

Rok pierwszy



Dokładnie rok temu pojawił się pierwszy wpis na moim blogu. Wpis był pochodną wydarzenia, które tak naprawdę doprowadziło ostatecznie do pojawienia się Jerry’s Tales – mojej prelekcji poprzedzającej halloweenowy seans „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe Hoopera. Jako człowiek bez doświadczenia w blogosferze miałem na początku sporo szczęścia – już drugi wpis (o „Sukkubie” Edwarda Lee) został zauważony, podlinkowany i skomentowany. Nawet jeżeli nie wpłynęło to na zbudowanie od początku stałej grupy czytelników, zaowocowało czymś bezcennym – dało mi pozytywnego kopa do dalszego pisania.



1



Rok kończę wpisem nr 52, co daje średnio jeden wpis tygodniowo, zatem cel jaki sobie wstępnie zakładałem udało się osiągnąć. Niestety nie przełożyło się to na systematyczność i w związku z licznymi zmianami jakie zachodzą cały czas wokół mnie są miesiące intensywne (jak chyba najbardziej aktywne miesiące wakacyjne) i te słabsze (jak ostatni okres 2012 roku). Wpisy były różnorodne tematycznie i jakościowo - z niektórych jestem nadal bardzo zadowolony, inne najchętniej bym istotnie zmienił lub wyrzucił. Ale to już chyba taki los każdego piszącego, że nie wszystkie teksty wytrzymują próbę czasu. 

Jako największy sukces poczytuję sobie fakt, że w zalewie podobnych stron blogowi Jerry’s Tales udało się wypłynąć i zgromadzić małą, ale mam nadzieję stale rosnącą grupę czytelników. W tym miejscu podziękowania należą się wielu osobom, które wydatnie się do tego przyczyniły. Duże wsparcie i ogrom dobrej energii przyszło ze strony dość niespodziewanej – od podcasterów i to mimo faktu, ze zaczynałem rok jako zwykły blog tematyczny. Zaczynałem, bo ostatnie miesiące przyniosły moje pierwsze próby z nagraniami własnych podcastów, a dzięki pozytywnemu ich oddźwiękowi już teraz wiem, że w nadchodzącym roku chciałbym dalej iść w tym kierunku. 

Ale środowisko podcastowe te nie wszystko. Zostałem także dostrzeżony przez innych bloggerów i strony internetowe i chciałbym podziękować za każde podlinkowanie, czy komentarz jaki się zdarzył w ostatnim roku. Jerry’s Tales w założeniach był projektem, który miał zaspokajać głównie moją prywatną potrzebę mówienia o pewnych tematach i pewnie realizowałbym go nawet bez większego zainteresowania zewnętrznego. Ale nie ma co ukrywać, świadomość istnienia odbiorców, którzy regularnie wracają niesamowicie dopinguje mnie do dalszej pracy i rozwijania bloga. 

Jeżeli czegoś żałuję to niewielkiej liczby komentarzy. Nawet posty o największej ilości wejść nie przekładają się na liczbę komentarzy. Ponoć komentujący to tylko procent wszystkich odwiedzających, więc tym większe podziękowania dla komentujących na blogu i facebooku. Jeżeli Wam się podoba piszcie, jeżeli nie też dajcie znać. Każda opinia jest cenna!

Rok 2013 za pasem, ale najzwyczajniej w świecie boję się pisać w tym miejscu o planach. Z prostego powodu, jakoś wychodziło tak, że w momencie kiedy ogłosiłem jakiś plan rodziło się mnóstwo problemów z jego realizacją. Powiem więc tylko tyle. Jak dotąd projekt dał mi tyle radości i satysfakcji, że planuję dalszy rozwój Jerry’s Tales i jeżeli się tylko uda to większą systematyczność niż dotychczas. Oby tylko rzeczywistość na to pozwoliła, bo tematów nie brakuje.



niedziela, 23 grudnia 2012

"Czerwony kościół" - Scott Nicholson



W 2010 roku Wydawnictwo Replika wydało debiutancką powieść Scotta Nicholsona zatytułowaną „Czerwony kościół”. Do książki byłem pozytywnie nastawiony pamiętając perfekcyjną (co nie zdarza się za często) ocenę jaką wydał jej „Grabarz Polski”. Do tego jak to zwykle bywa z wydaniami Repliki powieść zdobi świetna i bardzo klimatyczna okładka, która dodatkowo podkręciło moje oczekiwania.

 
„Czerwony kościół” przenosi nas w małomiasteczkowe środowisko gdzieś w Appalachach, gdzie w miejscowości Whispering Pines stoi tytułowy Czerwony kościół. Budynek nie jest już świątynią, tylko magazynem na siano, co jest związane z jego mroczną przeszłością. W latach 60-tych XIX wieku mieszkańcy powiesili na sąsiadującym z kościołem drzewie przywódcę sekty głoszącej wiarę w Drugiego Syna Bożego. Kaznodzieja Wendell McFall na potwierdzenie swych przekonań, złożył własnego syna w ofierze. Od tamtej pory kościół i pobliski cmentarz są uznawana za nawiedzone. Życie w miasteczku toczy się sennie do momentu gdy w Whispering Pines zjawia się, po latach nieobecności, potomek powieszonego kaznodziei Archer McFall, którego pierwszym ruchem jest odnowienie kościoła i zapomnianego kultu. Wkrótce zaczynają ginąć także kolejni mieszkańcy...

Dobre opinie, małomiasteczkowy klimat, tematyka - wszystko mówiło mi, że będę się dobrze bawił przy tej powieści. Niestety od razu dostałem mocno po głowie stylem Nicholsona. Współczuję Mateuszowi Kopaczowi, który musiał tłumaczyć zdania o „świetle zrobionym jakby z waty cukrowej”, albo „powiewach wiatru, głaszczących wieżę, jak matka głaszcze swoje dziecko”. Takich kwiatków niestety jest pełno i powiem szczerze, że zanim przywykłem trochę to kwiecistego sposobu pisania Amerykanina, męczyłem się potwornie. Spory problem miałem także z prowadzeniem przez niego fabuły. Po mniej niż połowie książki odniosłem wrażenie, że autor chyba odkrył wszystkie karty i zaczyna grać w kółko tymi samymi motywami i opowieściami. Wkrótce zacząłem się zastanawiać skąd tak dobre oceny tej powieści skoro ja się przy niej tak męczę?

Na szczęście dałem książce szansę. Na szczęście, bo jeżeli przeboleje się ciężkostrawny styl i zajrzy trochę głębiej, za fasadę dość standardowych zagrywek rodem z horroru, powieść potrafi pozytywnie zaskoczyć. Główne wątki nie są może zbyt odkrywcze, ale samo ich spuentowanie oceniam bardzo na plus. Użyję nawet (chyba trochę nadużywanego ostatnio) stwierdzenia, że samo zakończenie jest w duchu iście lovecraftowskie (i nie chodzi mi tu o Wielkich Przedwiecznych, a filozofię Lovecrafta) i naprawdę ma świetny klimat.

Mam jednak wrażenie, że to co najciekawsze i najmniej typowe w tej historii dzieje się tak naprawdę na drugim planie. Nicholson zaludnił Whispering Pines wieloma bohaterami. Główni z nich to rodzina Dayów, szeryf Littlefield i detektyw Storie, rodzina McFall oraz tzw. „stare rody” (mogące funkcjonować niejako jako jeden bohater). Każda z tych postaci skrywa swoje sekrety i każda, zanim nastąpi koniec powieści, będzie musiała się zmierzyć z własną religijnością i stosunkiem do Boga. Co ciekawe, autor nie stara się udzielać łatwych odpowiedzi w tym temacie. Nie osądza, nie wskazuje co jest dobre, a co złe, ale mam wrażenie, że prezentując szerokie spektrum podejścia do wiary udało się mu poruszyć naprawdę wiele interesujących i trudnych kwestii. Zabrzmi to może szumnie, ale „Czerwony kościół” naprawdę może skłonić do refleksji nad własna wiarą, bądź niewiarą. Bardzo, bardzo duży plus.

Bodaj pierwszy raz w tym miejscu mam poważny problem czy i komu polecić tę powieść. Nieszczęsny styl Nicholsona umęczył mnie niezmiernie, ale z drugiej strony Amerykanin zaprezentował nam coś co niezbyt często spotyka się w B klasowej grozie. Fabuła nie powala oryginalnością, ale jej zwieńczenie i ogólny, świetnie wykreowany, gęsty klimat  to zdecydowane plusy. Powiem więc tak, jeżeli lubicie w horrorze, lub literaturze wątki religijne warto się zmierzyć z „Czerwony kościołem”. Innych obawiam się książka może zmęczyć. Ja za fakt, że Nicholsonowi udało się mnie zmusić do chwili zastanowienia dam mu jeszcze szansę i sprawdzę choćby jak wypada w opowiadaniach.