Projekt „Grindhouse” duetu
Tarantino/Rodriguez, którym oddawali oni hołd i jednocześnie wskrzeszali
zapomniany gatunek exploitation, odbił się szerokim echem wśród miłośników kina
klasy B. W ramach inicjatywy, oprócz „Death proof” i „Planet terror”,
zaprezentowano szereg trailerów nieistniejących filmów, w tym dwa, które
przerodziły się później w pełnoprawne produkcje. Pierwszym z nich była „Maczeta”
wyreżyserowana przez samego Rodrigueza, czyli film który jak już kiedyś
wspominałem uważam za nieudany (i nie rozumiem sensu robienia z tego kolejnej
trylogii). Drugim jest debiut na dużym ekranie Jasona Eisenera (twórcy świetnej
krótkometrażówki „Treevange”) czyli „Włóczęga ze strzelbą”.
Fabuła, jak to często bywa w
kinie eksploatacji, jest czysto pretekstowa. Do miasta Hope Town zjeżdża
tytułowy włóczęga. Wkrótce przekonuje się, że miasto jest terroryzowane przez
rodzinny gang na czele z nestorem rodu, psychopatycznym Drake’em. Widząc
bezsilność otoczenia i skorumpowanie miejscowych służb postanawia zaprowadzić w
mieście porządek. Proste i banalne? Oczywiście, w końcu chodzi tu głównie o
krwawą rozrywkę dla dorosłych! Ale co ważne, mimo że Eisener dysponował
budżetem trzykrotnie mniejszym niż w przypadku „Maczety”, dzięki pomysłowości
swojej i scenarzysty wyszedł z tego obronną ręką.
Na sukces filmu złożyło się moim
zdaniem kilka kwestii. Pierwsza nazywa się Rutger Hauer, czyli od czasów „Ślepej
furii” jeden z idoli mojego dzieciństwa. Aktor to obecnie nieco zapomniany, ale
tu daje naprawdę popis swoich możliwości. Świetna jest także stylizacja całej
opowieści na lata 80-te, co można zauważyć nie tylko po strojach, czy fryzurach
bohaterów, ale także w zastosowanej
jaskrawej kolorystyce całego filmu. Widać, że twórcy mieli wizję, którą udało
im się w pełni przenieś na ekran. Bardzo dobrze wypadają efekty specjalne, w
tym efekty gore, których jest mnóstwo. W tym przypadku jeżeli mówię mnóstwo, to proszę potraktujcie to bardzo dosłownie. W filmie Eisenera nie ma tabu, a posoka leje się po
prostu strumieniami.
Ale to co mi najbardziej
przypadło do gustu to sposób poprowadzenia opowieści, którą odbieram jako
swoistą westernową balladę o ostatnim sprawiedliwym. Film stopniowo z prostej
(aczkolwiek widowiskowej) jatki odpływa w coraz większy surrealizm, a pomysłowość
twórców (i to nie tylko w zakresie sposobów na efektowne zgony) nie zna granic.
Jak w przypadku całego motywu z Plagą (z rewelacyjną sekwencją w ich
siedzibie), jak z postacią Świętego Mikołaja, czy w przypadku konstrukcji
nietypowego arsenału. Z resztą udaje się w tym filmie rzecz niezwykła jak na
tego rodzaju produkcję, bo Eisnerowi udaje się nas po prostu cały czas
zaskakiwać.
Oczywistym jest, że nie jest to
kino dla każdego. Opowieść jest bardzo brutalna, przerysowana i szalona, ale
moim zdaniem jeżeli ktoś lubi kino eksploatacji lub chciałby sprawdzić (na
własną odpowiedzialność) jak takie kino wygląda „Włóczęga ze strzelbą” jest
świetnym wyborem. Na pewno dużo lepszym niż przereklamowana "Maczeta". Ja ze swojej strony dodam tylko, że chciałbym zobaczyć na
wielkim ekranie inny film z fikcyjnych trailerów prezentowanych w ramach projektu, czyli „Werewolf woman
of the SS” Roba Zombie. Czy może być coś lepszego niż Naziści, wilkołaki i
Nicholas Cage jako Fu Manchu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz