poniedziałek, 28 stycznia 2013

Seria „Duch”



Przywykło się narzekać na „współczesną” tendencję do robienia sequeli i remakeów, zapominając, że świat filmowego horroru w zasadzie od zawsze stoi tasiemcowymi produkcjami. Niektóre giną w mrokach niepamięci, inne mimo upływu lat nadal potrafią przestraszyć. Stacja TCM zaserwowała nam w ostatni weekend przegląd serii „Duch”, co skłoniło mnie do powrotu do Cuesta Verde i sprawdzenia jak wypada seria po latach.

 
W 1982 roku pojawił się pierwszy „Duch” („Poltergeist”), który dał początek filmowej trylogii i miejskiej legendzie Hollywood o klątwie otaczającej produkcję. Film powstał według pomysłu i współscenariusza Stephena Spielberga, a za kamerą stanął świetnie znany fanom horroru Tobe Hooper. Zestawienie tych nazwisk wydaje się ciekawe i nietypowe, szczególnie jak przyjrzymy się bliżej opowieści i klimatowi filmu. Po prostu każdy kto spodziewa się dusznego klimatu „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” srodze się zawiedzie, bo nad całym filmem unosi się wyraźny duch Spielberga. Do tego stopnia, że ja oglądając film zastanawiam się, czy wybór Hoopera na reżysera nie był tylko marketingowym wybiegiem producentów mającym na celu uszczkniecie coś z legendy jego  głośnego debiutu. 

Ale zapędziłem się w dygresje, więc pokrótce przybliżę fabułę filmu. Rodzina Freeling sprowadza się na urocze (dla amerykanów, mnie zawsze takie osiedla przerażają) kalifornijskie osiedle Cuesta Verde. Pewnej nocy najmłodsza w rodzinie Carol Anne (rewelacyjna Heather O’Rourke, która jest jedną z dwójki aktorów przewijających się przez całą trylogię) zaczyna się wpatrywać w telewizor, który nadaje już tylko szum. Nagle oświadcza „Oni tu są”, co stanowi zapowiedź horroru jaki stanie się wkrótce udziałem wszystkich domowników. 

Jak widzicie fabuła nie grzeszy specjalną oryginalnością, ale Spielberg wie jak opowiadać wciągające i napakowane wydarzeniami opowieści i nie inaczej jest tym razem. Powiem szczerze, ja jestem wielkim fanem tego filmu. Mimo, że to tak naprawdę (z resztą jak cała seria) w zasadzie horror niemalże familijny, twórcy potrafią zainscenizować doskonałe i zapadające w pamięć sceny. Jak z pozoru banalna, a jakże klimatyczna scena z krzesłami, jak scena przygotowania kanapki, czy chociażby „Oni tu są”. Ilekroć widzę małą Carol Anne przed tym telewizorem mam ciarki na plecach, a jako dzieciak wyłączałem telewizor jak tylko zobaczyłem na ekranie szumy. Efekty specjalne, za które „Duch” otrzymał nominację do Oskara, w tej chwili dość mocno trącą myszką, ale ze względu na sposób ich wykonania (to jeszcze czasy przed komputerowe) nadal potrafią zainteresować.


Jako, że „Duch” odniósł ogromny komercyjny sukces, kwestia kontynuacji nie budziła wątpliwości i w 1986 roku pojawił się „Duch II – Druga strona”, za którego scenariusz odpowiadali współautorzy pierwszej opowieści. W drugim filmie wracamy do rodziny Freeling, która w rok po wydarzeniach w Cuesta Verde próbuje się uporać z przeżytą traumą. I tak, nadal nie mają telewizora. Od duchów jednak nie łatwo uciec, i okazuje się, że demoniczny pastor Kane stojący na ich czele zlokalizował Carol Anne i spróbuje znów ją pochwycić. Na planie spotkała się cała oryginalna obsada (z wyjątkiem Dominique Dunnem która grała najstarszą siostrę i została zamordowana w 1982 roku), a film rozwija wątki z poprzedniej części, wprowadzając przede wszystkim na scenę postać Kane’a. W porównaniu do poprzednika, część druga wypada mam wrażenie dużo bardziej kameralnie, próbując budować klimat zagrożenia nieco innymi środkami. Niestety mam wrażenie, że dla tego filmu czas nie był już tak łaskawy. Ma nadal niezły klimat i parę świetnych scen (absolutnie mistrzowska scena z aparatem dentystycznym, albo scena z tequilą), ale twórców zawiodło trochę wyczucie tempa opowieści, przez co film momentami się dłuży. 

 
Mimo, że kontynuacja nie powtórzyła sukcesu oryginalnego „Ducha” jej dobre wyniki zaowocowały domknięciem trylogii w 1988 roku filmem „Duch III”. Z oryginalnej ekipy ostała się tylko Heather O’Rourke grająca Carol Ann oraz Zelda Rubinstein grająca niezmiennie medium – Tanginę, a nowi twórcy zdecydowali się na dość ryzykowny ruch. Przenieśli Carol Ann z przedmieść do rodziny, która mieszka w nowoczesnym wieżowcu w Chicago. Mówię, że ruch był ryzykowny, bo dość mocno odcinał się od poprzednich dwóch części, ale w pełni się to opłaciło. W mojej ocenie domkniecie trylogii wypada naprawdę dobrze, co zawdzięczamy świetnej obsadzie, z Heather O’Rourke, która nadal potrafi zmrozić krew w żyłach na czele oraz bardzo pomysłowemu rozwiązaniu kwestii pojawiania się duchów, do czego wykorzystano mróz i lustra. „Duch III” ładnie zamyka główny wątek i mimo upływu lat nadal bawi.

Seria „Duch” (a szczególnie kontynuacje) jest chyba dość zapomniana i bardziej kojarzona jest z „klątwy” niż z samych filmów. O „klątwie” zrobiło się głośno kiedy kilka osób związanych z produkcją zmarło w tragicznych okolicznościach, jak wspomniana Dominique Dunne, czy przede wszystkim nieodżałowana Heather O’Rourke, która stanowiła wizytówkę serii. Chyba miejska legenda spowodowała, że o serii mówi się dziś głównie w tym kontekście zapominając, że cała trylogia to naprawdę porządny kawał kina. Ja szczególnie polecam pierwszą i ostatnią odsłonę, ale całość naprawdę trzyma niezły poziom i mimo upływu lat potrafi dostarczyć porządnej porcji rozrywki. Rozrywki, bo tak jak wspomniałem „Duch” to dla mnie horror familijny, idealny do wspólnego oglądania z dzieciakami. Szczególnie jeżeli za dużo przesiadują przed telewizorem.   

sobota, 19 stycznia 2013

Bollywood Horror III – „Raat”

Nie będę ukrywał, że oceniając film po okładce, miałem co do ostatniego z horrorów poważne obawy. Rozwiały się one po części kiedy zorientowałem się, że to wczesny film Ram Gopal Varmy, czyli scenarzysty i reżysera „Bhoot”. A mając w pamięci, że oba poprzednie bollywoodzkie horrory okazały się bardzo pozytywnym zaskoczeniem postanowiłem bez zwłoki sprawdzić także „Raat”.


„Raat” z 1992 roku opowiada historię indyjskiej rodziny, która przeprowadziła się do nowej willi, w której krótko po przeprowadzce zaczynają się dziać dziwne rzeczy, skupiające się wokół starszej córki Mimi... Jak widzicie, tak pobieżny opis wykazuje znaczną zbieżność z poprzednimi filmami. Na szczęście w dużej mierze to tylko pozory, bo „Raat” oferuje nam sporo więcej. Już od pierwszej sekwencji widać rękę Ram Gopal Varmy, począwszy od świetnej pracy kamery (znów „chodzącej” za bohaterami niczym jakaś demoniczna siła), a na umiejętnym budowaniu napięcia skończywszy. No i podobnie jak w przypadku „Bhoot” zostajemy uraczeni planszą informującą ograniczeniach wiekowych filmu jako zbyt strasznego.

 
Napisałem, że „Raat” oferuje sporo więcej, choć pod wieloma względami to horror nietypowy i mocno skupiający się na bohaterach i niemalże obyczajowym ich sportretowaniu. Reżyserowi (i scenarzyście w jednej osobie) udała się jednak nie lada sztuka i w ramach sportretowania indyjskiej nastolatki udało mu się stworzyć niezwykle gęsty i sugestywny klimat. Doskonała jest już otwierająca scena, w której obserwujemy przyjazd samotnej nastolatki do małej wioski. Wioska okazuje się być kompletnie wyludniona, a dziewczyna szybko orientuje się, że jest ścigana przez tajemniczą siłę. Gdy zostaje już niemalże pochwycona budzi się. Brzmi to w dość wyświechtany sposób, ale połączenie pracy kamery z klimatyczną muzyką powoduje, że naprawdę szybko zostajemy wciągnięci w opowieść. 

Opowieść, która przez bardzo długi czas gra z widzem i jego przyzwyczajeniami tocząc się niejako dwutorowo. Mamy tu bowiem wątek domostwa skrywającego jakieś tajemnice (celowo unikam słowa „nawiedzonego”) oraz wątek Mimi, która ma niepokojące sny na jawie oraz senne koszmary. Sztuką jest to, że niemalże do końca filmu widz jest trzymany w niepewności i klimat zagrożenia rośnie z minuty na minutę. Czy dom jest nawiedzony? Co się dzieje z Mimi? Czy to tylko nadwrażliwość nastolatki zakochanej po raz pierwszy w życiu, czy może jest to zwiastun poważniejszych problemów?

Gdyby twórcy utrzymali poziom do samego końca uznałbym ten film za naprawdę doskonałe dzieło. Niestety końcówka jest mocno konwencjonalna i efekciarska, a gęsta atmosfera zastąpiona jest bardziej standardowym zestawem straszących sztuczek. Na szczęście jest to zawód z tych na zasadzie „mogło być rewelacyjnie, a jest tylko bardzo dobrze”, który nie popsuł mi mojego ogólnego dobrego wrażenia. „Raat” to drugi film Ram Gopal Varmy jaki widziałem i dzieło, które bardzo zachęca do bliższego przyjrzenia się temu twórcy. Widać, że ma on pomysł na kino zarówno pod względem wizualno-formalnym, jak i fabularnym. I to pomysł, który naprawdę się nieźle sprawdza.

Trzeci film i trzecie pozytywne zaskoczenie. Okazuje się, że bollywoodzkie (czy może indyjskie) kino jest chyba niesłusznie zupełnie pomijane przez zachodnich dystrybutorów. Mają tam intrygujących twórców i potrafią tworzyć nie tylko trzy godzinne „musicale”, ale także naprawdę interesujące kino gatunkowe. Może po trzech filmach to zbyt daleko idący wniosek, a dla niektórych wręcz herezja, ale jak dla mnie pod wieloma względami bollywoodzkie horrory okazały się lepsze od ich bardziej znanych kuzynów z kraju kwitnącej wiśni. Zatem pozostaje mi zachęcić Was do poszukiwania bollywoodzkiego kina grozy. Specyficznego, egzotycznego, ale bardzo smakowitego.

sobota, 12 stycznia 2013

Bollywood Horror II – „13 B”

W przeciwieństwie do poprzedniego odcinka, na drugi rzut wybrałem film, którego okładka kojarzyła mi się najmocniej z zachodnim horrorem – czyli indyjski przebój z 2009 roku „13B”, o wdzięcznym podtytule „Strach ma nowy adres”. Po okładce nie specjalnie wiedziałem czego się spodziewać, ale podejrzewałem, że możemy mieć do czynienia z jakąś wariacją na temat rodzina kontra tajemniczy prześladowca. Szybko okazało się, że kolejny raz się zaskoczyłem. 

 
Do nowego, ekskluzywnego wieżowca, na 13 piętro, pod numer 13 B wprowadza się młode małżeństwo Priya i Manohar (Manu) wraz z dużą indyjską rodziną. Mężczyźni pracują, kobiety spędzają czas w domu oglądając opery mydlane. Mimo sielankowego nastroju, od początku otrzymujemy różne sygnały, że coś w domu jest nie tak. Kwaśnieje mleko, nie można wbić gwoździa aby powiesić święty obrazy, a Manohara „nie słucha” winda i codziennie musi pokonywać drogę do domu i z domu pieszo. W pewnym momencie, codziennie o 13-tej, w telewizji zaczyna być emitowana nowa telenowela „Wszystko w porządku”, a Manu ku swojemu zaskoczeniu odkrywa, że wydarzenia na ekranie zaczynają się pokrywać z rzeczywistością. Kiedy akcja serialu zaczyna przybierać dramatyczny obrót, Manu obawiając się o życie swoje i swojej rodziny zaczyna prowadzić prywatne śledztwo. Co tak naprawdę się dzieje? Żyją w nawiedzonym domu, a może Manu popada w szaleństwo? 

W przypadku „Bhoot” spodziewałem się typowego Bollywood, a otrzymałem bardzo zachodni w duchu horror, tym razem spodziewałem się hollywoodzkiego thrillera, a dostałem bollywoodzkie kino. Długie (film ma 138 minut) i tak proszę Państwa, z paroma piosenkami i całym teledyskiem w trakcie! „13B” rozkręca się dość długo. Początek jest niemalże historią obyczajową i to nie pozbawioną elementów humorystycznych (choćby „książka kucharska”). Ale mimo opisu fabuły, który brzmi dość dziwacznie (żeby nie powiedzieć głupio) przeradza się stopniowo w film z co raz duszniejszym klimatem, a końcówka w której przyjdzie nam poznać rozwiązanie zagadki naprawdę trzyma w napięciu i przynosi satysfakcjonujący finał.  

 
Patrząc na film zachodnim okiem znów otrzymamy masę dodatkowych smaczków. Dane nam będzie podpatrzeć funkcjonowanie indyjskiej wielopokoleniowej rodziny, która łączy przywiązanie do tradycji z nowoczesnością. Pojawia się też atrybut bardzo mocno kojarzony z Indiami – Kamasutra. I tu znów interesująca obserwacja. Nie wiedziałem, ale w indyjskiej kulturze niestosownym pokazywanie jest nawet pocałunku, a co dopiero scen seksu. Na pomoc przychodzą wtedy bollywoodzkie pląsy. Zawsze byłem ciekaw jak te legendarne sekwencje są wplecione w film. Otóż po prostu są. W jednej scenie mamy małżonków w łóżku, w kolejnej teledysk na pięknej plaży (polecam do znalezienia na youtube). I teraz najdziwniejsze. Sekwencje piosenkowe (nie jest to jedyny taki motyw w filmie) naprawdę nie przeszkadzają.

„13B” to film bardzo różny pod każdym względem od „Bhoot”. Tym razem pozytywnie zaskoczyła mnie opowiadana historia. Jej opis nie wygląda może specjalnie zachęcająco, ale scenarzysta (i reżyser w jednej osobie) potrafi kilka razy naprawdę nas zaskoczyć. Film ma ciekawy klimat, a dzięki wciągającej i dobrze zagranej (możemy podziwiać na ekranie kilka gwiazd Bollywood) opowieści 138 minut mija nadzwyczaj szybko. Nie mogę się już doczekać kolejnego seansu.  

czwartek, 3 stycznia 2013

Bollywood Horror I – „Bhoot”

Święty Mikołaj w tym roku sprawił mi nieprzecięty prezent i podrzucił pod choinkę trzy, polecane przez Hindusów, bollywoodzkie horrory. Ponoć same perełki tamtejszego kina grozy, które przyleciały prosto z Indii. Nie wiem jak Wy, ale mi do tej pory kino Made in India kojarzyło się dość jednoznacznie – kolorowe tańce i śpiewy. Z drugiej strony od lat mówi się o tym jak wielkim rynkiem filmowym są Indie, zatem jeżeli chcecie razem ze mną przekonać się czy horror też potrafią zrobić zapraszam do śledzenia mini przeglądu tamtejszego kina grozy. 

 
Na pierwszy rzut wybrałem film, który ma okładkę chyba najbardziej zgodną z moimi wyobrażeniami o tamtejszym kinie – „Bhoot” czyli „Duch” z 2003 roku. Seans rozpoczyna intrygująca (i niezła marketingowo) deklaracja reżysera, która mocno skojarzyła mi się z zamętem jaki towarzyszył premierze „Egzorcysty”. Zaraz potem trafiamy do indyjskiego wieżowca, w którym młody małżonek Vishal szuka mieszkania na wynajem. Znajduje ciekawe, dwupoziomowe mieszkanie, które niestety ma jedną małą skazę – jego poprzednia lokatorka Manjeet zginęła po upadku z balkonu. Vishal decyduje się na przemilczenie sprawy i wynajem mieszkania, zaś wkrótce wraz z żoną Swati wprowadzają się. Szybko okazuje się, że Swati widzi ducha poprzedniej lokatorki oraz tajemniczego chłopca stopniowo popadając w rosnącą paranoję. A może została opętana?


Otwierająca sekwencja przypominała mi mocno sceny z Azazelm z „Fallen”, zaś w dalszych częściach filmu widać, że reżyser oglądał zarówno japońskie „ghost story” jak i klasyczne filmy o opętaniu. Jednym słowem fani kina grozy poczują się jak na znajomym gruncie. Oczywiście przefiltrowanym przez tamtejszą kulturę, co widać choćby zastąpieniem egzorcysty postacią „Witch doctora”. Historia nie jest przesadnie skomplikowana, ale opowiedziana naprawdę sprawnie, ma fajny klimat i jest nieźle rozegrana i zagrana. To co najbardziej przypadło mi do gustu to wykorzystanie kamery. RamGopal Varma otrzymał Bollywood Movie Award za najlepszą reżyserią i  widać, że naprawdę miał pomysł na ten film. Często śledzimy akcję ze statycznej kamery, niejako z oddalenia oglądamy życie bohaterów co w wielu scenach daje naprawdę intrygujące efekty. 

Dodatkowym smaczkiem kiedy oglądam kino popularne z innego kręgu jest zawsze dla mnie wynajdywanie różnic kulturowych, rzeczy na które tamtejsi widzowie nie zwracają uwagi, a mi rzucają się w oczy od razu (między innymi przez to średnio trawię japońską wersję „Ringu” z której najbardziej pamiętam, że przed jednym z ataków Sadako reżyser pokazuje niezwykle „istotną” scenę zdejmowania i równego układania butów po wejściu do domu). Jak kwestia wyboru mieszkania (Vishal dokonuje wyboru sam, komunikując go tylko żonie), kwestia wizyty w szpitalu (gdzie specjaliści badają Swati, ale o jej stanie zdrowia rozmowa toczy się bez jej udziału), czy wizyta w kinie (świetnie widać jakim ogromnym biznesem w Indiach jest przemysł filmowy). A uwierzcie, że jest tego sporo więcej. Patrząc z europejskiego punktu widzenia film jest też wyjątkowo „laicki” i pomija w zasadzie wszystkie kwestie religijne. No i wart wzmianki jest fakt, że bollywoodzkie pląsy pojawią się dopiero w zwiastunach dodanych na końcu filmu.

„Bhoot” nie jest dziełem przełomowym, ale nie tego po nim oczekiwałem. Zapewnił mi bardzo przyjemną rozrywkę na zimowy wieczór i zdecydowanie narobił apetytu na kolejne seanse. Z resztą w Indiach w październiku 2012 zadebiutował na ekranach „Bhoot returns 3D”, co najlepiej świadczy o niezłej oglądalności w rodzimym kraju. Jeżeli macie ochotę spróbować kina grozy made in Bollywood polecam zapoznać się z „Duchem”. I już wkrótce zapraszam na kolejny odcinek przeglądu.