Święty Mikołaj w tym roku sprawił
mi nieprzecięty prezent i podrzucił pod choinkę trzy, polecane przez Hindusów, bollywoodzkie horrory. Ponoć same perełki tamtejszego kina grozy, które
przyleciały prosto z Indii. Nie wiem jak Wy, ale mi do tej pory kino Made in
India kojarzyło się dość jednoznacznie – kolorowe tańce i śpiewy. Z drugiej
strony od lat mówi się o tym jak wielkim rynkiem filmowym są Indie, zatem
jeżeli chcecie razem ze mną przekonać się czy horror też potrafią zrobić
zapraszam do śledzenia mini przeglądu tamtejszego kina grozy.
Na pierwszy rzut wybrałem film, który
ma okładkę chyba najbardziej zgodną z moimi wyobrażeniami o tamtejszym kinie – „Bhoot”
czyli „Duch” z 2003 roku. Seans rozpoczyna intrygująca (i niezła marketingowo)
deklaracja reżysera, która mocno skojarzyła mi się z zamętem jaki towarzyszył
premierze „Egzorcysty”. Zaraz potem trafiamy do indyjskiego wieżowca, w
którym młody małżonek Vishal szuka mieszkania na wynajem. Znajduje ciekawe, dwupoziomowe
mieszkanie, które niestety ma jedną małą skazę – jego poprzednia lokatorka
Manjeet zginęła po upadku z balkonu. Vishal decyduje się na przemilczenie
sprawy i wynajem mieszkania, zaś wkrótce wraz z żoną Swati wprowadzają się. Szybko
okazuje się, że Swati widzi ducha poprzedniej lokatorki oraz tajemniczego
chłopca stopniowo popadając w rosnącą paranoję. A może została opętana?
Otwierająca sekwencja przypominała
mi mocno sceny z Azazelm z „Fallen”, zaś
w dalszych częściach filmu widać, że reżyser oglądał zarówno japońskie „ghost story”
jak i klasyczne filmy o opętaniu. Jednym słowem fani kina grozy poczują się jak
na znajomym gruncie. Oczywiście przefiltrowanym przez tamtejszą kulturę, co
widać choćby zastąpieniem egzorcysty postacią „Witch doctora”. Historia nie
jest przesadnie skomplikowana, ale opowiedziana naprawdę sprawnie, ma fajny klimat i jest nieźle
rozegrana i zagrana. To co najbardziej przypadło mi do
gustu to wykorzystanie kamery. RamGopal Varma otrzymał Bollywood Movie Award za
najlepszą reżyserią i widać, że naprawdę
miał pomysł na ten film. Często śledzimy akcję ze statycznej kamery, niejako z
oddalenia oglądamy życie bohaterów co w wielu scenach daje naprawdę intrygujące
efekty.
Dodatkowym smaczkiem kiedy oglądam kino popularne z innego kręgu jest
zawsze dla mnie wynajdywanie różnic kulturowych, rzeczy na które tamtejsi
widzowie nie zwracają uwagi, a mi rzucają się w oczy od razu (między innymi
przez to średnio trawię japońską wersję „Ringu” z której najbardziej pamiętam,
że przed jednym z ataków Sadako reżyser pokazuje niezwykle „istotną” scenę
zdejmowania i równego układania butów po wejściu do domu). Jak kwestia wyboru
mieszkania (Vishal dokonuje wyboru sam, komunikując go tylko żonie), kwestia
wizyty w szpitalu (gdzie specjaliści badają Swati, ale o jej stanie zdrowia
rozmowa toczy się bez jej udziału), czy wizyta w kinie (świetnie widać jakim
ogromnym biznesem w Indiach jest przemysł filmowy). A uwierzcie, że jest tego
sporo więcej. Patrząc z europejskiego punktu widzenia film jest też wyjątkowo „laicki”
i pomija w zasadzie wszystkie kwestie religijne. No i wart wzmianki jest fakt,
że bollywoodzkie pląsy pojawią się dopiero w zwiastunach dodanych na końcu
filmu.
„Bhoot” nie jest dziełem
przełomowym, ale nie tego po nim oczekiwałem. Zapewnił mi bardzo przyjemną
rozrywkę na zimowy wieczór i zdecydowanie narobił apetytu na kolejne seanse. Z
resztą w Indiach w październiku 2012 zadebiutował na ekranach „Bhoot returns 3D”,
co najlepiej świadczy o niezłej oglądalności w rodzimym kraju. Jeżeli macie ochotę spróbować
kina grozy made in Bollywood polecam zapoznać się z „Duchem”. I już wkrótce zapraszam na kolejny odcinek
przeglądu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz