Słoń nadepnął mi na ucho więc zagrać
potrafię tylko na nerwach, dla dobra ludzkości nie śpiewam nawet pijany, a do
tego nie cierpię rozdrabniania gatunków muzycznych na setki odmian (kto u licha
wie co to UK garage i czym się różni od grime’u, albo czy stoner rock to to
samo co desert rock?). Mając takie predyspozycje widać jak na dłoni, że jestem
ostatnią osobą kompetentną do wydawania sądów o muzyce. Pewnie tak, ale mimo
wszystko opowiem Wam o jednej z moich fascynacji – muzyce filmowej. Znaczy się
ja opowiem trochę mniej, a dam więcej mówić muzyce.
Ścieżka dźwiękowa oraz
wykorzystanie muzyki od zawsze zwracało moją uwagę w kinie. Nie bez znaczenia
był pewnie fakt, że „za dzieciaka” przyszło mi zapoznać się z „Gwiezdnymi
wojnami”, serią o doktorze Jonesie, czy rozkochać się w westernach, a do tego jak ważną rolę odgrywała w tych
filmach muzyka nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Myśląc o muzyce filmowej
przychodzą mi do głowy trzy tematy: wybitni twórcy, wykorzystanie muzyki oraz piosenki filmowe.
Mam nieodparte wrażenie, że
współcześnie co raz częściej ścieżka dźwiękowa traktowana jest po macoszemu i
ogranicza się do wyboru kilkunastu piosenek w myśl klucza – popularny zespół/popularny
kawałek. Jest to prosta metoda promocji, ale niestety traci na tym często sam
klimat filmów. Dla mnie osobiście dobra muzyka filmowa spełnia trzy warunki –
oddaje klimat poszczególnych scen w których jest wykorzystana, jest obrazowa
czyli w oderwaniu od filmu możemy sobie zwizualizować ilustrowaną sekwencję, a
dodatkowo nie stara się wyjść na pierwszy plan. Na szczęście przez lata (nawet
teraz) cały czas możemy trafić na twórców, którzy świetnie czują jak powinna
wyglądać ścieżka dźwiękowa Do moich ulubieńców należą:
Jerry Goldsmith twórca muzyki do „Strefy
mroku”, czy „Obcego”, który zafascynował mnie kiedy obejrzałem pierwszy raz „Planetę
małp” z 1968 roku, która okraszona była dość minimalistyczną, ale perfekcyjną ścieżką
dźwiękową. Prawdziwe mistrzostwo Goldsmith zaprezentował jednak komponując
absolutnie genialną muzykę (nagrodzoną Oscarem) do filmu „Omen” z 1976 roku. Muzykę,
której nie jestem w stanie słuchać bez ciarek na plecach.
Elmer Bernstein, który
skomponował muzykę do takich klasyków jak „Pogromcy duchów”, „Blues Brothers”,
kultowego „Heavy Metal”, czy motywu z jednego z moich ulubionych filmów - „Siedmiu Wspaniałych”. Posłuchajcie, ale przygotujcie się na to, że
poczujecie chęć wyruszenia na prerie.
Ennio Morricone – autor muzyki do
niezliczonej liczby filmów, który dla mnie zawsze będzie kojarzony głównie ze
współpracy z Sergio Leone przy jego spaghetti westernach. Tematy z „Trylogii
dolarowej” to mimo upływu lat klasa sama w sobie (co udowodnili też „Niezniszczalni
2” „pożyczając” jego temat do sceny z Chuckiem Norrisem).
John Williams – „Gwiezdne wojny”,
„Indiana Jones”, „ET” czy muszę mówić coś więcej?
Michael Kaman, czyli człowiek,
który odpowiada za muzykę do kolejnych dwóch filmów mojego dzieciństwa „Robin Hood:
Książę złodziei” oraz „Nieśmiertelnego”.
Hans Zimmer – twórca ostatnio
modny (i płodny), bo odpowiadający miedzy innymi za muzykę do Nolanowskiego
Batmana, czy serii „Piraci z Karaibów”. Dla mnie jednak kompozytor głównie
genialnej muzyki do filmów Ridleya Scotta – „Helikopter w ogniu” oraz przede wszystkim „Gladiatora”
(widziałem film dziesiątki razy, a i tak finałowy utwór zawsze łapie mnie za
gardło).
Ale wybitni twórcy to tylko jedna
strona medalu i nawet najznamienitszy kompozytor nie zawsze jest w stanie
przesądzić o sukcesie muzyki w filmie. Liczy się bowiem umiejętne jej
wykorzystanie. Są reżyserzy, którzy doskonale potrafią wykorzystać zarówno
muzykę instrumentalną, jak i piosenki tak aby stały się integralną częścią obrazu.
Pierwszym z nich jest Micheal Mann, o którym kiedyś pisałem więcej. W jego
filmach muzyka zawsze odgrywa istotną rolę i doskonale współgra z obrazem,
czego świetnym przykładem jest „Zakładnik”. Mimo, że widziałem ten film tylko
jeden raz słuchając ścieżki dźwiękowej jestem w stanie przywołać prawie każdą scenę.
Doskonała robota. Drugim jest John Carpenter – twórca znany przede wszystkim
miłośnikom horroru. I choć każdy kojarzy go z reżyserią, nie wszyscy wiedzą, że
odpowiada on za muzykę w większości swoich filmów z genialnym motywem do „Halloween” na czele. Osobiście najbardziej lubię
muzykę w innym jego filmie. Niech przemówi „Coś”.
Najciekawszym przykładem
świadomego muzycznie twórcy jest jednak moim zdaniem Quentin Tarantino. Jego
każdy film to prawdziwy popis wykorzystania muzyki. Uwielbiam przede wszystkim
jego umiejętność wynajdywania interesujących i niebanalnych, a często
nieznanych lub zapomnianych kawałków pasujących idealnie do filmu. Nigdzie nie
zagrało to tak dobrze jak w „Kiil bill”.
Jest jeszcze trzeci aspekt muzyki
filmowej – wykorzystanie piosenek. I nie chodzi mi o wykorzystanie piosenek ale
produkcje made in TVN, ale dziś dość zapomnianą sztukę pisania piosenek do
filmów. Sztukę, bo według mnie dobra filmowa piosenka nie musi być po prostu
znanym i ogranym kawałkiem. Musi pasować do filmu i oddawać jego ducha i to
dzięki temu stanowić jego integralną całość i źródło promocji. Najlepszą
możliwą ilustrację stanowią tu piosenki do filmów z serii o Jamesie Bondzie. Wystarczy
spojrzeć na listę wykonawców tych utworów i ich klasę – Shirley Bassey, Duran
Duran, Madonna, Tina Turner to tylko wierzchołek góry lodowej. Moim zdaniem to
między innymi dzięki słynnym czołówkom z podkładem muzycznym ludzie tak
pokochali filmy o agencie 007.
Przykłady z każdego poletka można
mnożyć. Nie wspomniałem wybitnych kompozytorów z polskiego podwórka – Wojciecha
Kilara („Dracula”) oraz Krzysztofa Komedy („Dziecko Rosemary”). Pominąłem Erica
Serra, którego soundrack to „Piątego elementu” to prawdziwa perła, czy ścieżkę
dźwiękową do „Robina z Sherwood” Clannadu, która stanowi jeden z najdoskonalszych
przykładów wykorzystania muzyki w serialu. A Elton John pewnie się na mnie
obrazi, że nie wymieniłem jego piosenek do „Króla Lwa”. Cóż, muzyka filmowa to
szeroki i wdzięczny temat, i nie było moją intencją go wyczerpać. Chciałem Was za to trochę zarazić fascynacją do tej formy sztuki. Zwróćcie na nią uwagę oglądając kolejny film i
eksplorujcie fonograficzne archiwa ubiegłych lat. Wiele skarbów czeka tam na
odkrycie.
Również nie znam się jakoś specjalnie na muzyce, ale uwielbiam muzykę filmową. Do tego dodałbym także muzykę "grową", tzn. z gier. Naprawdę wiele kawałków mogłoby się bez problemu pojawić w wysokobudżetowych hitach, ale też bardziej "poważniejszych" produkcjach.
OdpowiedzUsuńPełna zgoda. W ostatnim czasie często soundtracki z gier pojawiają się wydane niezależnie lub jako dodatek do gry. Z resztą choćby ścieżka dźwiękowa z "Bastionu" to po prostu mega czad:)
Usuń