Słowo wstępu. Poniższy wpis to zapis prelekcji jaką wygłosiłem na tegorocznym Pyrkonie. Miałem ją nagrać, ale niestety kłopoty techniczne mi to uniemożliwiły. Może to i lepiej, bo jednak zdjęcia są bardzo istotnym elementem tej konkretnej notki (na marginesie aby jej nie zatkać ograniczyłem zdecydowanie ich ilość, jeżeli ktoś będzie zainteresowany całością prezentacji niech najwyżej odezwie się w komentarzach to pomyślę jak to rozwiązać). Zapraszam zatem do lektury i ostrzegam - to jeden wielki spojler.
„Detektyw” to serial, który zyskał
błyskawiczną popularność, stając się kolejnym dużym sukcesem HBO. Stacji, która
przyzwyczaiła nas, że oprócz epatowania seksem i przemocą, serwuje w swych
produkcjach dobry poziom aktorstwa i wysoki poziom realizacji. „Detektyw”
oczywiście takowe walory posiada. Ale nie to przesądziło o jego sukcesie, a przede
wszystkim świetna opowieść i sposób jej podania. Twórcy serialu Nic Pizzolatto oraz
Cori Joji Fukunaga prezentując historię kryminalną odwołali się do klasyki weird
fiction i świadomie wykorzystali gatunek aby całość pogłębić i uczynić jeszcze
bardziej fascynującą. Dzięki temu co odcinek mogliśmy doszukiwać się tropów, dywagować na temat rozwoju wydarzeń i chłonąć
atmosferę niesamowitości.
Aby mówić jednak o weird fiction
w kontekście „Detektywa” musimy zacząć od teorii. Będę się opierał na definicji
jaką przedstawił H.P. Lovecraft w swym eseju „Nadnaturalny horror w
literaturze”. Jest to bowiem nadal, mimo 90 lat jakie minęły od jej publikacji,
chyba najlepszy i najpełniejszy opis gatunku. Lovecraft we wstępie do eseju tak
pisze o weird fiction.
„Naprawdę niesamowite opowieści (Weird tales) to coś więcej niż
historie o tajemniczych mordercach, skrwawionych kościach, czy postaciach w
prześcieradłach podzwaniających łańcuchami. Wyróżnia je szczególna, zapierająca
dech w piersiach atmosfera zagrożenia, której naukowo, posługując się
racjonalną logiką, nie można wyjaśnić, nieznane, niepojęte moce, wreszcie
zagadnienie dla grozy podstawowe: wyrażona z całą powagą i złowrogością najstraszliwsza
koncepcja ludzkiego umysłu: zawieszenie tych niezmiennych praw natury, które są
naszą jedyną ochroną przed atakami chaosu i demonów z pozaziemskich
przestworzy”
H. P. Lovecraft „Nadnaturalny horror w literaturze”,
Fantasmagoricon, Warszawa 2008, s.10
Jak widzimy w myśl tejże
definicji kluczowe są atmosfera, nieznane i niepojęte moce oraz zawieszenie
obowiązujących praw natury. Ten opis oddaje dość dokładnie ducha czegoś, co
zwykło się nazywać „horrorem kosmicznym” i kojarzyć właśnie z samym Lovecraftem.
Ale możnaby się zacząć zastanawiać, czy i ewentualnie w jakim stopniu serial
mieści się w ramach tej definicji. Zanim więc przejdziemy dalej przytoczę
dalszy fragment wstępu do „Nadnaturalnego horroru w literaturze”, który wydaje
mi się nawet lepiej oddawać ducha tego jak ja pojmuję weird fiction.
„Jedynym więc realnym sprawdzianem niesamowitości jest to, czy opowieść
budzi u czytelnika głębokie uczucie bojaźni, stwarza kontakt z nieznanymi
sferami i mocami, wywołuje pełne zadumy słuchanie, jakby łopotu czarnych
skrzydeł, pozwala dostrzec obcy wszechświat”
H. P. Lovecraft „Nadnaturalny horror w literaturze”,
Fantasmagoricon, Warszawa 2008, s.11
W myśl takiego ujęcia tematu
kluczem i elementem niezbędnym, nie jest wcale obecność nieznanych mocy, a wystarczy
odpowiednio zbudowana atmosfera, która mu wzbudzać lęk, kreować poczucie
niesamowitości i obcowania z nieznanym. I patrząc z tego punktu widzenia możemy
zauważyć, że twórcy serialu nie tylko wykorzystali odniesienia do klasyki, ale
także konsekwentnie budowali atmosferę typową dla najlepszych dzieł weird
fiction. A aby taki efekt osiągnąć wykorzystali szereg różnych elementów i
zabiegów, których połączenie przesądziło o końcowym sukcesie.
Pierwszym z elementów jest
lokalizacja. Nic Pizzolatto pochodzi z Luizjany i postanowił wykorzystać jej
krajobraz i znajome otoczenie aby wykreować atmosferę niesamowitości. Luizjana
to teren dość zróżnicowany. Łączy się tu ocean z lądem, mamy bagniska,
karłowate lasy, podmokłe tereny. Do tego ze względu na obecność ropy, ten
niezbyt przyjazny do życia teren stał się dość silnie uprzemysłowiony. Ale
wybierając miejsce akcji twórcy chcieli także wykorzystać zniszczenia do jakich
doszło w trakcie huraganu Katrina, o którym odnajdziemy liczne wzmianki w samym
serialu. Klęska jaka dotknęła Nowy Orlean i okolice spowodowały, że część
terenów się wyludniła, a niektórych obiektów w ogóle nie przywrócono do stanu
używalności. I to specyficzne połączenie dzikiej przyrody, ciężkiego przemysłu
i po części zdegradowanej na skutek pohuraganowych zniszczeń okolicy świetnie
buduje atmosferę. A twórcy doskonale zdając sobie z tego sprawę często
korzystali z szerokich ujęć prezentujących lokalizacje w pełnej krasie.
Na tym jednak nie poprzestano i w
trakcie rozwoju opowieści przyjdzie nam odwiedzić wiele fascynujących miejsc.
Czasem wykreowanych na potrzeby serialu, jak choćby spalony kościół w którym
detektywi odnajdują tajemnicze malowidła. Kościół, który stworzono od zera, w
specjalnie wybranej lokalizacji (która miała łączyć przyrodę z terenem przemysłowym).
Czy posiadłość Errola Childressa, z ozdobioną niepokojącymi rysunkami szopą i
domem, którego wystrój bardzo mocno skojarzył mi się z tym, jak Tobe Hopper
zaprezentował domostwo kanibali w „Teksańskiej Masakrze Piłą Mechaniczną”. Ale
wykorzystano także obiekty istniejące, dostosowując je tylko do potrzeb serialu.
Jak w przypadku sekwencji w szkole na Pelican Island (w tej doskonałej scenie
udało się twórcom wykreować bardziej namacalną atmosferę grozy i przerażania
niż w wielu horrorach), czy Fortu Macomb, w którym stworzono specyficzną świątynię
ku czci Króla w Żółci.
Elementem, który chyba jednak
najsilniej oddziaływał na wyobraźnię i był najszerzej dyskutowany to
zaprezentowanie ofiar, głównych antagonistów oraz całej masy różnorodnych
przedmiotów. I możemy to zaobserwować już na początku serialu, kiedy detektywi
badają miejsce zabójstwa Dory Lang. Wszystko jest tu (i w przypadku pozostałych
miejsc zbrodni) podporządkowane zbudowaniu atmosfery niepokoju, grozy i
zasugerowaniu istnienia „czegoś więcej”. Ofiary są upozowane z wykorzystaniem
korony z gałązek oraz rogów (motyw, który będzie powracał i który jest łączony
z obchodami święta Mardi Gras) i oznaczone poprzez namalowania na ich ciele tajemniczego
symbolu.
Malowidła to z resztą kolejny
motyw jaki twórcy wykorzystują w kreowaniu poczucia niesamowitości. Widzieliśmy
je na szopie Childressa, Rust znalazł je w szkole na Pelican Island, a jeden z
większych rysunków odnaleziono w spalonym kościele. Sprawdza się to znakomicie,
bo tak naprawdę znaczenia większości z nich nigdy nie poznajemy, co zostawia
pole do snucia własnych teorii.
Ale już w pierwszym odcinku
pojawia się motyw charakterystyczny dla całości serialu, czyli pułapki na
ptaki. Czy jak w trakcie rozmowy z detektywami mówi pewien Pastor – „Pułapki na
diabły”. Co ciekawe w tym samym dialogu Pastor opowiada, że dowiedział się o
tym od Babki, ale dodaje, że „Ona miała santerię w sobie”, wskazując tym samym
pewne związki z religią i wierzeniami ludowymi. Pułapki na ptaki, które będą
stanowiły swoisty podpis morderców, będą nam towarzyszyć do samego końca. Za ich
wygląd odpowiadał Joshua Walsh, który przy ich tworzeniu bazował na
oryginalnych cajuńskich przedmiotach. A jeżeli ich wygląd kojarzy się Wam z
leśnymi artefaktami z „Blair Witch Project” to nie są to skojarzenia
bezpodstawne, bo zarówno twórcy filmu o wiedźmie z Blair, jak i Pizzolatto jako
źródło swych inspiracji wskazywali opowiadanie Karla Edwarda Wagnera „Sticks”.
Tekst, który także jest przez niektórych zaliczany w poczet weird fiction, jako
przedstawiciel opowieści bazujących na mitologii Cthulhu.
Pułapki na ptaki pojawiają się
wielokrotnie, a poprzez konotację „rzeźba-morderstwo” budzi to narastającą
grozę. Co ciekawe, w finałowej sekwencji w Forcie/Carosie możemy zaobserwować
swoistą eskalację zjawiska. Elementy, które widzieliśmy do tej pory w skali
mikro, teraz obejmują powierzchnię całych korytarzy, budując poczucie
zagrożenia i niesamowitości i znajdując kulminację przy ołtarzu ku czci Króla w
Żółci.
Wspomniałem jednak o
antagonistach i także sposób ich przedstawienia wpisuje się w tę konsekwentnie
budowaną atmosferę grozy. Spójrzmy na pierwsze pojawienie się Reggiego Ledoux.
W masce przeciwgazowej, wytatuowanego, w bieliźnie i z maczetą w dłoni (na
marginesie genialnym zabiegiem było moim zdaniem wprowadzenie go w finale
trzeciego odcinka i powrót do tego wątku dopiero w odcinku piątym, dając widzom
sporo czasu na snucie najbardziej makabrycznych wizji z nim związanych). To
samo się tyczy Errola Childressa, którego pierwsze pojawienie się jako
zidentyfikowanego antagonisty nastąpiło dopiero w finale, ale ukazanie go ze
skaryfikacją na karku, w makabrycznym otoczeniu, nadało całości bardzo silnego
wyrazu.
Ta konsekwentnie budowana
atmosfera niesamowitości została rewelacyjnie spotęgowana i podkreślona dzięki
wykorzystaniu nawiązań dla klasyki literatury weird fiction. A te pojawiają się
bardzo wyraźnie już w drugim odcinku serialu, kiedy detektywi odnajdują notatki
Dory Lang, w których znajdują odniesienie do Carcosy. Mitycznego miejsca, które
pojawiło się po raz pierwszy w opowiadaniu Ambrose Bierce’a z 1886 roku
„Mieszkaniec Carcosy” (u nas można je znaleźć w zbiorze „Czy to się mogło
zdarzyć?”). U Bierce’a Carcosa to upadłe miasto, kiedyś potężne i pełne chwały,
ale teraz prezentowane już po jego upadku. Samo słowa Carcosa było (i jest)
jednak wykorzystywane przez wielu autorów, oznaczając czasem miasto, czasem
jakieś tajemnicze miejsce. Jak u Roberta W. Chambersa w jego cyklu o Królu w Żółci,
do którego to cyklu w serialu znajdziemy najwięcej odniesień.
Chambers w 1895 roku wydał zbiór
opowiadań, pośród których znalazły się cztery teksty tworzące nieformalny (nie
są bowiem połączone ani fabularnie, ani poprzez główne postaci) cykl o „Królu w
Żółci”. W skład cyklu wchodzą „Naprawiacz reputacji”, „Maska”, „W smoczym
dworze” oraz „Żółty Znak”. To co łączy wszystkie te teksty to atmosfera
niesamowitości i grozy związana z dramatem „Król w Żółci” księgą, która potrafi
doprowadzić do szaleństwa. U Chambersa znajdziemy zaledwie parę jej opisów jak
choćby dwa fragmenty prezentowane poniżej.
„Nieziemskie te wersy nie gwałcą żadnej konkretnej zasady, nie głoszą
żadnej doktryny, nie urągają żadnym przekonaniom. Nie sposób je ocenić wedle
jakichkolwiek znanych norm, a jednak, choć powszechnie uznano, że w „Królu w
Żółci” znać sztukę najwyższych lotów, to zapanowało przeświadczenie, że ludzka
natura nie zdoła znieść budowanego w nim napięcia ani rozkwitnąć, karmiąc się
słowami, które sączą truciznę w najczystszej postaci”
„To dzieło dotyka wielkich prawd – powiedziałem.
Tak – odrzekł – „prawd”, które doprowadzają ludzi do obłędu i rujnują
im życie.”
Robert W. Chambers „Król w żółci” C&T, Toruń, 2014 s.10,
s. 31
Chambers nie tylko ograniczył do
minimum opis księgi, ale zaprezentował w opowiadaniach zaledwie dwa jej
fragmenty. Pierwszy z nich zaprezentowany poniżej możemy znaleźć zacytowany w
zeszycie Dory Lange, a fragment o czarnych gwiazdach i Carcosie będzie w
trakcie opowieści powracał wielokrotnie.
„Chmur fala za falą po niebie goni,
Dwa słońca gasną w jeziora toni
I cień wydłuża się
Już w Carcosie.
Przedziwne noce czarne gwiazd rodzą,
Przedziwne księżyce po niebie brodzą,
Dziwniejsza wszak sama
Jest Carcosa.
Hiad pieśni umrą niewysłuchane,
Gdzie wicher Królewskiej szaty łachmanem
Targa wśród mroku i
Mgieł Carcosy.
O, pieśni mej duszy, już martwy mój głos,
Podzielisz i ty niewlanych łez los,
Co zginą i umrą tak
Jak Carcosa.
Pieśń Cassildy z Króla w
Żółci, Akt I, scena 2.”
„Naprawiacz Reputacji”, C&T, Toruń 2014, s. 5
Odniesienie do drugiego
fragmentu, choć z perspektywy historii opowiedzianej w „Detektywie” mniej
znaczące, także w serialu się znalazło. I to w trakcie finałowego starcia Rusta
z Childressem, kiedy ten drugi mówi „Zdejmij maskę kapłanie”.
„Camilla: Powinieneś, panie, zdjać maskę.
Nieznajomy: Doprawdy?
Cassilda: Doprawdy, już pora. Wszyscyśmy wyzbyli się przebrania prócz
pana.
Nieznajomy: Jestem bez maski.
Camilla: (Przerażona, na boku do Cassildy) Bez maski? Bez maski!
Król w żółci, Akt I, scena 2”
„Maska”, C&T, Toruń 2014, s. 43
Ale Nic Pizzolatto nie serwował
nam tylko oczywistych nawiązań. W serialu nie ma mowy, przynajmniej wprost, o
ważnym elemencie łączącym opowiadania z cyklu „Król w Żółci”, czyli o Żółtym Znaku.
Znaku, który u Chambersa opisany jest w następujący sposób.
„każdy (…) otrzymał Żółty Znak, którego żadna żyjąca istota ludzka nie
ośmieli się zlekceważyć”
„Naprawiacz Reputacji”, C&T, Toruń 2014, s. 35
„ (…) ze złotą inkrustacją dziwnego symbolu bądź litery. Znak ten nie
pochodził z pisma arabskiego, ani chińskiego, ani, jak się później
dowiedziałem, z żadnego ludzkiego języka”
„Żółty Znak”, C&T, Toruń 2014, s. 90
Jeżeli spojrzymy na powyższe
cytaty, widzimy, że Żółty Znak wyróżnia
wyznawców, poddanych Króla w Żółci. Łącząc ten fakt, z tym to co mówi Reggie
Ledoux („Dzieci Króla zostały naznaczone jako anioły”) myślę, że z dużym
prawdopodobieństwem możemy założyć, że spirala, którą znaczone są ofiary/wyznawcy
to nic innego jak Żółty Znak.
Co ciekawe twórcy cytując i nawiązując
do klasyki potraktowali ją jako fundament do zbudowania własnej opowieści.
Wykorzystując motywy Króla w Żółci, Carcosy, Żółtego Znaku wykreowano wokół
nich mroczny kult składający Królowi ofiary z kobiet i dzieci. Pizzolatto nie
poprzestał także na odniesieniach i starł się całość rozbudować, czego ślady
widzimy wielokrotnie w trakcie prowadzonego przez detektywów śledztwa. Jak
choćby w rozmowie z Reggiem Ledoux, kiedy mówi on „Zamknąłem oczy i zobaczyłem
idącego przez las Króla w Żółci”, albo w trakcie spotkania z służącą Sama
Tuttle, która w uniesieniu zaczyna majaczyć „Widział Pan Carcosę? To ten co
pożera czas. Jego szatą jest szept niewidzialnych głosów. Radujcie się. Śmierć
nie jest końcem. Poznałeś Carossę. Raduj się!” Wszystko to z jednej strony
wpływa na całość symboliki serialu, z drugiej dzięki spójnie wykreowanej
atmosferze i konsekwentnie współgrającym ze sobą elementom, daje nam poczucie
obcowania z mocami, których rozumem do końca objąć się nie da. Oczywiście, mogą
to być po prostu szaleni kultyści, ale co jeżeli za tym stoi coś więcej?
Mówiąc jednak o weird fiction w kontekście
serialu warto wspomnieć, że twórcy w wielu momentach, czasem poprzez pozornie
nieistotne elementy, cały czas bardzo konsekwentnie budują atmosferę
niesamowitości. I co ważne bardzo umiejętnie grają niedopowiedzeniem. Spójrzmy np.
na scenę z pierwszego odcinka, kiedy najpierw słuchamy monologu Rusta o świadomości,
a wkrótce potem do przejeżdżających detektywów macha mała dziewczynka. A Rust
mówi „Marty, wierzysz w duchy?” Czy to przejaw tego, że widzi on
więcej? Czy może tylko zwykła dziewczynka. Albo kiedy Marty znajduje w pokoju swoich dziewczynek
lalki upozowane na coś co wygląda jak scena gwałtu. Patrząc z punktu widzenia
tego co dowiadujemy się dalej na temat działania kultystów w szkołach, czy to
oznacza, że córki detektywa miały z nimi bezpośrednią styczność? Czy może
zostały podpuszczone przez inne nastolatki. Albo zdjęcie nieletniej Dory Lang w
otoczeniu konnych, ubranych w stroje kultystów. A może to stroje typowe dla
wiejskiego Mardi Gras? Takich elementów mamy całkiem sporo i kapitalnie działa
to, że twórcy nie próbują ich na siłę wyjaśniać, dając widzowi możliwość
interpretacji. A wiemy, że ludzka wyobraźnia może często wykreować wizje
straszniejsze niż rzeczywistość. Z resztą Pizzolatto świetnie o tym wie, co
widać w genialnym rozegraniu scen z odnalezionym nagraniem z rytuałów
kultystów. Nagraniem, którego nigdy nie jest nam dane obejrzeć. Możemy jednak
obserwować siłę jego oddziaływania na tych, którzy je oglądają. I działa to na
widza znakomicie. A to nadal nie wszystko. Twórcy wielokrotnie jeszcze bardziej
próbują namieszać widzom w głowie. I to z wykorzystaniem ciężkich dział, czyli
filozofii.
Fakt, że Rust Cohle często
prowadzi monologi i dialogi o silnym nacechowaniu filozoficznym dość szybko
spotkał się z zarzutem, że to próba uczynienia zwykłego kryminału ambitniejszym
i zabieg opatrzony na nagrody. Absolutnie się nie zgadzam z takim podejście. Twórcy
faktycznie świadomie zastosowali ten element, ale celem nie był tani poklask.
Rust odwołując się do klasyków
filozofii pesymistycznej z Nietzsche i Schopenhauerem na czele jawi się na nam
jako postać pozbawiona złudzeń co do otaczającej go rzeczywistości. Choć sam uważa siebie za realistę i nie postrzega swojego podejścia
do życia w kategoriach pesymistycznych. W serialu pojawiają się trzy bardzo
ważne monologi/dialogi filozoficzne. Pierwsze dwa - monolog Rusta o świadomości
i iluzji świadomości, w którym sugeruje on, że istnienie, wolna wola i poczucie
tego, że żyjemy to iluzja, którą lubimy się karmić oraz dialog z Martym na
temat religii, w którym przyrównuje on wiarę do wirusa tłumiącego myślenie,
mają na celu kreację atmosfery typowej dla horroru kosmicznego i wzbudzenie u
widza niepokoju i lęku. Czyż bowiem sugestia, że nasze życie to iluzja nie
powoduje podskórnego strachu? Trzeci – o czasie jako spłaszczonym kole, o tym,
że wszystko co przeżyliśmy wraca i będzie się powtarzać w kółko teoretycznie
ma mniejszy ładunek negatywny. Ale sposób jego wprowadzenia jest opatrzony na
grozę w czystej postaci. Wszystko przez to, że monolog o tym, że wszystko wraca,
Rust wygłasza wspominając moment, w którym uratowali dzieci od Reggiego i
Dewalla Ledoux. Dodając, że fakt, że dzieci zostały uratowane nie przyniesie im
ulgi, bo całe cierpienie jakie doznały będzie do nich wracać po wieczność. W
zestawieniu z tym, że nie wiemy co tak naprawdę dzieci spotkało i przez to
wyobraźnia podpowiada nam najstraszniejsze rzeczy, ten monolog działa jak
celnie wymierzony w widza pocisk.
Ale przedstawienie Rusta jako
twardo stąpającego po ziemi realisty ma bardzo ciekawe konsekwencje w
zestawieniu z tym, że jest to jedyna postać w serialu, która doświadcza rzeczy
mogących uchodzić za nadnaturalne. Jak choćby widok symbolu (Żółty Znak), który układa
się z ptaków przy spalonym kościele. I z jednej strony możemy przyjąć, że to
zwidy mózgu uszkodzonego narkotykami. Rust przecież sam wspomina, że z
zażywania narkotyków w okresie pracy pod przykrywką w jego mózgu zaszły nieodwracalne
zmiany powodujące to, że czasem ma zwidy. Wspomina jednak również, że zawsze
wiedział kiedy ma halucynacje. I wtedy ich nie miał. Czy zatem Rust jako
jedyny dostrzegał prawdziwą naturę świata? Co ciekawe takie podejście jest
swoistym odwróceniem konstrukcji typowego bohatera weird fiction. W klasycznym
podejściu zaczyna on jako „zwykły człowiek” i dopiero na skutek wydarzeń, które
się stają jego udziałem opada kurtyna przysłaniająca rzeczywistość, a poznanie
prawdziwej natury rzeczy doprowadza go na skraj szaleństwa. W „Detektywie” Rust
przechodzi niejako drogę odwrotną, zaczynając jako pozbawiony złudzeń realista
i sceptyk, przechodzący swoiste katharsis po konfrontacji z Errolem
Childressem. Katharsis, które skutkuje iskierką nadziei. Najpierw symbolicznie
jako flara sygnalizująca pojawienie się wsparcia dla umierających detektywów,
potem w finałowym dialogu z Martym, gdzie Rust mówi - Kiedyś była tylko ciemność. Teraz mamy też
gwizdy ją rozświetlające, zatem moim zdaniem światłość wygrywa.
Ta przemiana była z resztą jednym
z bardziej krytykowanych elementów, co dla mnie jest o tyle zaskakujące, że taka
iskierka nadziei w moim odczuciu wcale nie zmienia nastawienia Rusta do świata.
To nadal miejsce, które potrzebuje „złych ludzi, aby chronili świat przed tymi
gorszymi”. Z resztą finał głównego wątku też był przez wielu oceniony
negatywnie. Narzekano, że po tym jak przez siedem odcinków twórcy budowali
atmosferę niesamowitości i grozy, wszystko zostało sprowadzone do paru świrów. Nie
mogę się zgodzić z tego rodzaju argumentacją, bo dla mnie finał jest konsekwentną
pointą tej historii, która utrzymuje klimat zagrożenia do samego końca. W
końcowych sekwencjach widzimy jak w wiadomościach pojawia się wzmianka, że senator
Tuttle zaprzeczył związkom mordercy z jego rodziną, co jednoznacznie wskazuje,
że kultyści zaczęli już działać. Organizacja nie została rozbita, straciła
wiernego i efektywnego członka, ale należy przypuszczać, że będzie funkcjonować
dalej. I dalej będę ginęły kobiety i dzieci. Tym bardziej, ze nie wiemy nawet
jak daleko w przeszłości ten mroczony kult się rozpoczął. Służąca Sama Tuttle
wspominająca Carcosę pracowała u niego 40 lat temu. A Childress mówi w pewnym
momencie „Moja rodzina żyje tu od bardzo, bardzo dawna”.
Jak widzimy, „Detektyw” nie
ogranicza się do prostego ogrywania nawiązań do klasyki. To autorskie dzieło i
spójna opowieść, którą myślę, że śmiało możemy w wielu momentach zaliczyć do
nurtu weird fiction. Spójrzmy z resztą na cytat, który świetnie podsumowuje charakterystyczne
dla gatunku elementy jakie w serialu znajdziemy.
„Posążek, bożek, fetysz – cokolwiek to było – wpadł w jego ręce kilka
miesięcy wcześniej podczas najazdu na otaczające Nowy Orlean lesiste bagna,
będące jakoby siedliskiem obrzędów wudu; odprawiane tam rytuały okazały się tak
osobliwe i odrażające, że policjanci rychło zdali sobie sprawę, iż mają do
czynienia z wyjątkowo mrocznym, a przy tym nieznanym kultem, nieskończenie
bardziej diabolicznym niż najczarniejsze afrykańskie wudu”
Celne podsumowanie, tylko to nie opis produkcji, a fragment jednego z
najciekawszych opowiadań klasyka gatunku, „Zewu Cthulhu”, H.P. Lovecrafta (Vesper,
Poznań 2012, s.99).
Wszystkie zdjęcia oczywiście by HBO