Kiedy przeczytałem temat wyzwania
czytelniczego rzucony przez Rusty z bloga Fangirl's Guide to the Galaxy, czyli retelling*. Od razu
pomyślałem, o niedawno odświeżonym „Dżinnie” Grahama Mastertona. Zacząłem się
jednak bić z myślami, czy tak specyficzną książkę wypada omawiać w ramach
tematu. W końcu to horror i to najniższych możliwych lotów. Z drugiej jednak
strony jak się głębiej zastanowić to może właśnie horror pasuje w tym miejscu
idealnie. Nie wiem czy istnieje gatunek, który tak często odwołuje się bowiem
do podań, legend, mitów, a nawet wierzeń religijnych. A wzmiankowany Graham
Masterton uczynił z tego rodzaju nawiązań wręcz swój znak rozpoznawczy.
Horror uprawiany przez tak
popularnego u nas Brytyjczyka często zamykam w trzech słowach. Mitologia, seks
i flaki. Oczywiście proporcje różnie rozkładają się w różnych powieściach, a z
racji tematu odpuścimy sobie dziś dwie pozostałe cechy jego twórczości i
zajmiemy się mitologią. I na dobry początek weźmy wspomnianego „Dżinna”, o
którym ostatnio pisałem na Carpe Noctem. To jedna z pierwszych i zdecydowanie
jedna z najgorszych powieści Mastertona. Ale choć książki absolutnie nie
polecam (nawet fanom gatunku) to jej element retellingowy jest nie tylko
bezsprzecznie najlepszym w całej powieści (o ile nie jedynym dobrym), ale wypada
po prostu ciekawie. Masterton wziął na warsztat baśnie arabskie, konkretnie
jedną z najbardziej znanych tamtejszych opowieści czyli „Ali Babę i
czterdziestu rozbójników” i wywrócił ją do góry nogami. W tej wersji Ali Baba
to najpotężniejszy z czarnoksiężników świata arabskiego, zawdzięczający swą
potęgę współpracy z najbardziej demonicznym dżinnem, zwanym od różnych form
jakie przyjmuje Czterdziestoma Grabieżcami Życia. Dżinn został uwięziony w
zaplombowanym dzbanie, ale cały czas próbuje odzyskać wolność. I właśnie jedną
z takich prób można śledzić na kartach powieści.
Na przykładzie „Dżinna” widać
doskonale pomysł Mastertona na horror. Popularna legenda/mit (czasem już w
oryginale zawierająca elementy grozy jak choćby w przypadku historii wykorzystanej
w jego „Bazyliszku”) zostaje tak zmodyfikowana (oraz uzupełniona autorskimi
legendami/artefaktami/rytuałami) aby zaserwować czytelnikom pełne spektrum
horrorowych emocji. Od niepokoju i lęku do obrzydzenia, czy nawet zniesmaczenia
(Brytyjczyk nie należy do pisarzy bawiących się w subtelności). I choć taki
pomysł na literaturę wydaje się banalny to właśnie takie podejście okazało się
w jego przypadku receptą na sukces. Nawet jeżeli jego bohaterowie często są
dość szablonowi i nieciekawi („Dżinn” jest
tego świetnym przykładem), a słabe rozwiązania fabularne niejednokrotnie są
przedmiotem krytyki (na co omawiana książka jest żywym dowodem – tak
spektakularnie spapranego zakończenia ze świecą szukać) to dzięki
rzemieślniczej sprawności, pomysłowości i łatwości w żonglowaniu znanymi
motywami stał się w Polsce (i nie tylko) jednym z najpopularniejszych autorów
grozy.
W „Dżinnie” Masterton sięgnął do
wierzeń arabskich, ale tak jak wspomniałem ta książka mimo ciekawego ich
wykorzystania nie zasługuje na uwagę. Ale Brytyjczyk wyjątkowo często
wykorzystuje retelling w swoich książkach i pośród nich znajduje się kilka
pozycji, które mogę z czystym sumieniem polecić. Do najbardziej znanych
powieści (według samego Mastertona tylko w Polsce sprzedało się jej ok. miliona
(!) sztuk) należy „Manitou”, która rozpoczęła cykl o zmaganiach z
Misquamacusem, szamanem z plemienia Wampanaug. Na marginesie przypadek
Misquamacusa to swoisty retelling do trzeciej potęgi, bo sama postać została
wykorzystana wcześniej w książce „Czyhający
w progu” autorstwa Augusta Derletha (będącej z kolei rozwinięciem fragmentów
oryginalnie napisanych przez samego H.P. Lovecrafta). Jak można wywnioskować z samego tytułu
Masterton sięgnął w tym przypadku do wierzeń indiańskich. Przynajmniej początkowo,
bo w późniejszych odsłonach cyklu dochodzą inne elementy takie jak Voo Doo (w świetnym
„Duchu zagłady”, w którym mamy najoryginalniejszą i najbardziej pokręconą scenę
skalpowania na jaką trafiłem, a wierzcie, że za dzieciaka sporo książek o
Indianach czytałem), czy nawet wampiry („Krew Manitou”). Co ciekawe „Manitou”
to nie jedyny przypadek kiedy w swej twórczości Masterton nawiązuje do wierzeń
rdzennych amerykanów. Innym przykładem jest całkiem udana „Kostnica”, która
jednak według mojej wiedzy nie stanowi retellingu prawdziwej legendy, a jedynie
bawi się naszymi wyobrażeniami na temat indiańskich wierzeń**.
Wykorzystanie wierzeń lokalnych
(których oczywiście znajdzie się więcej, jak choćby w całkiem udanych
„Zaklętych” opartych o magię celtycką) to nie jedyny motyw w twórczości
Mastertona. Ma on w swoim dorobku książki będące wprost retellingiem znanych
dzieł, czy baśni jak choćby „Wizerunek zła” stanowiący wariację na temat
„Portretu Doriana Graya” czy
„Zwierciadło piekieł” na motywach „Alicji po drugiej stronie lustra”. Ale moim
zdaniem najciekawszą (a ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu dość zapomnianą) jego
powieścią jest „Zjawa”. Wariacja na temat „Królowej śniegu” Hansa Christiana
Andersena. Całość zaczyna się od tragicznego wypadku, w którym pod lodem ginie
Peggy, najmłodsza z trzech sióstr. W jakiś czas później przerażające wypadki, w
których osoby bliskie pozostałym siostrom zaczynają ginąć w niewyjaśnionych
okolicznościach sprawiają, że pojawiają się podejrzenia, że Peggy nie
odeszła. To książka w dorobku
Brytyjczyka dość specyficzna, bo łącząca elementy horroru z kryminałem i
elementami baśniowymi (nie chcę Wam psuć zabawy, jeżeli po powieść sięgniecie,
ale te fragmenty i koncepcja jaka w książce się pojawia bardzo mi się
spodobały). Co najważniejsze jednak dla czytelników, ta mieszanka sprawdza się
wyśmienicie. I jeżeli miałbym polecić coś z dziesiątek powieści Mastertona to
zdecydowanie byłaby to „Zjawa” (a na drugim miejscu „Duch zagłady”, ale ja w
przypadku tej powieści jestem mocno skażony sentymentem).
Oczywiście te kilka wymienionych
przeze mnie powieści nie wyczerpuje tematu retellingu w twórczości Mastertona.
Mamy wykorzystanie wierzeń japońskich („Tengu”), nawiązania do mitologii
Cthulhu („Studnie piekieł”) i wiele, wiele innych. Nie było moim celem aby
rozebrać twórczość Brytyjczyka na części pierwsze, ale raczej zachęcenie Was
drodzy czytelnicy do własnych poszukiwań. Poszukiwań ostrożnych zaznaczam, bo
nawet pośród fanów literackiej grozy zdania co do jakości jego dokonań są mocno
podzielone. Jednego mu jednak odmówić nie można. To wyjątkowo sprawny
rzemieślnik, który umiejętnie potrafi grać na oczekiwaniach czytelników. Sięga do
znanych i szeroko zakorzenionych w kulturze motywów, ale przefiltrowuje je tak
aby otrzymać horror w różnej postaci. Nie jest to oczywiście najoryginalniejszy
pomysł na horror, ale tak jak wspomniałem gatunek ten bardzo często odwołuje
się do podań i legend. W końcu czy nie najłatwiej wywołać lęk i wybić nas z
poczucia bezpieczeństwa odwołując się do pierwotnych strachów na których często
baśnie bazują?
*Opowiedzenie na nowo znanej
legendy, baśni, podania.
**Zupełnie na marginesie właśnie
sobie uświadomiłem, że książki takie jak „Manitou”, „Dżinn” i „Kostnica” łączy
nie tylko baza w postaci lokalnych mitów, ale także sugestia, że za rozpętaną
grozą stoi swoista sprawiedliwość dziejowa, za krzywdy jakie ludność pierwotnie
zamieszkująca dany teren wycierpiała od „białego człowieka”. Zastanawiam się,
czy takie zagranie na emocjach nie powoduje dodatkowego dreszczu niepokoju we
współczesnych czytelnikach.
Ps. Zastanawiałem się czy nie
opowiedzieć jeszcze o innym horrorowym retellingu, czyli „Miasteczku Salem”
Stephena Kinga, które jest wariacją na temat „Draculi”. Uzmysłowiłem sobie
jednak, że przy okazji naszej ostatniej dyskusji z Mando mówiliśmy o tym na
tyle dużo, że powtarzałbym się niepotrzebnie. Zatem jeżeli interesuje Was ten
temat zapraszam na Radio SK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz