poniedziałek, 28 października 2013

O przemocy, seksie i dojrzałym odbiorcy



Przy okazji nowej odsłony „Grand Theft Auto” jak bumerang wrócił temat przemocy w grach. O samym źródle zamieszania nie zamierzam się wypowiadać, bo fanem serii nigdy nie byłem i w „GTA V” nie grałem, ale obserwując toczące się dyskusje i padające z obu stron barykady argumenty postanowiłem w końcu zabrać się za wpis, który chodzi za mną od dawna. O przemocy, seksie i dojrzałym odbiorcy. 

Mam wrażenie, że żyjemy w dziwnych czasach. Teoretycznie cenzury nie ma, twórcy mogą pokazać w zasadzie wszystko, a do tego systematycznie rośnie grupa dorosłych odbiorów (pop)kultury. Wydawałoby się iż  logicznym założeniem jest, że  w ramach tejże popkultury powinniśmy otrzymywać co raz więcej interesujących dzieł skierowanych dla dojrzałego odbiorcy. Dojrzałego, czyli takiego, który możne zostać przez twórców, jeżeli uznają oni to za stosowne, uraczony treściami powszechnie uważanymi za mocne i kontrowersyjne. Moim zdaniem niestety, większość tego co mamy serwowane ogranicza się do przemocy, seksu, narkotyków i wulgarnego języka. A środek do celu, którym powinno być wywołanie u odbiorcy różnorakich emocji, zachęcenie do refleksji, czy po prostu dostarczenie mu rozrywki stał się dla wielu twórców celem samym w sobie.

  
By rozjaśnić nieco mój pogląd na sprawę i zilustrować sedno problemu posłużę się przykładami z serialowego podwórka. Produkcje takie jak „Rodzina Soprano”, „Seks w wielkim mieście” czy kostiumowy „Rzym” (ciśnie mi się na usta „The Wire” przez wielu uważany za najlepszy serial jaki powstał, ale niestety nigdy go nie oglądałem) na zawsze odmieniły telewizję. Dostarczały widzom rozrywki, przesuwały granice tego co na ekranie można pokazać i powiedzieć, ale oferowały także wiele więcej. Stacja HBO, która była producentem tych seriali stała się głównym filarem i inicjatorem telewizyjnej rewolucji jaka dokonuje się na naszych oczach. Przez lata była wyznacznikiem wysokiej jakości i tego co może być idealną ilustracją dla produkcji skierowanych do dojrzałego widza.

Popularność seriali zaczęła rosnąć, zwiększała się ich liczba i budżety na poszczególne produkcje, ale niestety odnoszę wrażenie, że ich jakość zaczęła systematycznie spadać. Cały czas oczywiście powstają chlubne wyjątki jak choćby rewelacyjny „American Horror Story”, który ociekając seksem i przemocą daje widzowi o wiele więcej. Niestety zasadniczo producenci odkryli co się sprzedaje i w tym momencie przestali się interesować szukaniem czegoś interesującego, a współczesne seriale coraz bardziej się do siebie upodabniają, oferując w zasadzie to samo. Seks i przemoc (najlepiej w kostiumowym wydaniu). Dziwi mnie tylko, że twórcy nie widzą tego, co zaczynają dostrzegać widzowie, iż  momentami popadają w śmieszność. 


Trafiliśmy jakiś czas temu z Żoną na serial – „Kontra: Świeżą krew”. Produkcja ta zapowiadała się na nowoczesny obraz o służbach specjalnych. Nie ukrywam, że daliśmy się nabrać, choć już pierwszy odcinek powinien dać nam pogląd, że serial obietnic nie dotrzyma. Pierwsza scena? Bohaterowie na motorach. Druga scena? Seks z przypadkową kelnerką. Trzecia scena? Odstrzeliwują komuś głowę, co obserwujemy oczywiście w pełnej krasie. Pomyśleliśmy jednak, że intryga zapowiada się interesująco (powiązania terrorystyczne pomiędzy Ameryką Południową, krajami arabskimi i Europą), a realizacja stoi na standardowym obecnie, wysokim poziomie zatem serial sprawdzimy. Niestety okazało się, że to produkcja straconej szansy. Z odcinka na odcinek robiło się coraz gorzej, a apogeum naszej irytacji przyszło w finale, kiedy na 2 minuty przed końcem całego sezonu, a już po rozwiązaniu (słabym) wszystkich wątków dostajemy obowiązkową (była w każdym odcinku), mocną scenę erotyczną. Po co? Bo musiała być. A przykłady z serialowego podwórka można mnożyć. Jeżeli nie wierzycie weźcie dowolny chwalony obecnie serial dramatyczny stacji HBO, albo Showtime i zróbcie eksperyment. Jeżeli w przypadkowo wybranym odcinku nie uświadczycie golizny i flaków bardzo mnie zaskoczycie. 

 
Podobnie ma się z kinem, które dla odmiany jest objęte restrykcjami wiekowymi. W ostatnich latach co raz częściej słychać głosy narzekania, że filmy robione są pod zaniżone kategorie wiekowe (PG 13), tak aby się sprzedały pośród jak najszerszego grona odbiorów. W efekcie tego dostajemy często produkcje ugłaskane i politycznie poprawne do bólu. Z drugiej strony część twórców sam fakt, że film ma kategorię R (osoby poniżej 17 roku życia mogą obejrzeć film tylko w towarzystwie rodzica/opiekuna) traktuje jako reklamę i wyznacznik jakości. Nic bardziej mylnego. Funkcjonowanie tych przepisów pokazuje, że podwyższoną kategorię wiekową twórcy muszą umieć wykorzystać. A większość tego albo nie potrafi, albo idzie na łatwiznę i nie jeden film na takim podejściu się przejechał. 

Dobrymi przykładami są „Conan Barbarzyńca 3D” i „Szklana pułapka 5”. Twórcy „Conana” postanowili zmierzyć się z legendą filmu z 1982 roku. Zauważyli, moim zdaniem po części słusznie, że siła tamtego filmu tkwiła w jego bezkompromisowości i brutalności charakterystycznej dla opowiadań Howarda. Niestety uznali, że duża ilość cyfrowej krwi załatwi sprawę i nikt nie zauważy mizernego scenariusza. Otrzymaliśmy tym samym dzieło dość kuriozalne. Krwawe i brutalne, ale z opowieścią przygodową rodem z filmów dla 12-latków. Ten rozdźwięk czuło się przez cały film i przez to mimo niezłego aktorstwa i dobrej realizacji film poległ w starciu z klasykiem. Nad „Szklaną pułapką 5” nie chce mi się nawet mocno pastwić, bo to kopanie leżącego. Twórcy szczycili się kategorią R, dzięki której John McClane będzie mógł przeklinać do woli i nie będą mu przerywały wybuchy jak w „Szklanej pułapce 4.0”. Tylko co z tego? Czy nikt nie dostrzegł, że nawet usłyszenie z ekranu kultowego powiedzonka nie zmaże negatywnych wrażeń po seansie.

 
Mając wolną rękę twórcy nie próbują wykorzystać środków jakie posiadają do poruszenia widza na różnych poziomach, a wszystko, podobnie jak przy serialach, sprowadza się do bazowania na najniższych instynktach. Ja naprawdę nie oczekuję, że każdy film czy serial będzie wiekopomnym dziełem, wystarczy mi porządna rozrywka. Szkoda tylko, że próbuje się mi ją dostarczyć tak schematycznymi i przewidywalnymi metodami. Chciałbym, żeby twórcy częściej mnie zaskakiwali, co działa bardziej na wyobraźnię, niż prezentowali wszystko wprost.

Kończąc te nieco chaotyczne wywody chciałbym wrócić na chwilę do gier, które znajdują się w dość nietypowej sytuacji. Często stają pod pręgierzem (niedawna afera z „Diablo 3”, obecna z „GTAV”) jako medium, które deprawuje młode umysły. Wszyscy zapominają chyba o dwóch rzeczach, po pierwsze gry już dawno przestały być towarem dla dzieciaków. Nie bez powodu na wielu tytułach widnieje oznaczenie (18+). I przede wszystkim. To co gry próbują teraz pokazać, a co wzbudza tak liczne kontrowersje - kino prezentuje od lat. Często w dużo mocniejszej formie. Czy przemoc w grach jest w stanie bardziej wypaczyć naszą psychikę niż ta na ekranie telewizora? Moim zdaniem nie, ale to już chyba temat na osobną dyskusję.

2 komentarze:

  1. Szczerze?... mi nie przeszkadza jeśli twórcy popkultury odwołują się do moich najniższych instynktów. Człowiek to w głębi duszy zwierzę - nic nie poradzę, że reaguję na pewne bodźce.
    Nie zmienia to faktu, że ZAWSZE chcę by za daną sceną przemocy/erotyzmu/whatever, stała jakaś myśl. I to myśl głębsza niż "A tu damy cycki".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też to nie przeszkadza, ale niestety głębsza myśl to co raz częściej tylko pobożne życzenia. Można pokazać, a ciemny lud to kupi, więc po co się męczyć dorabianiem kontekstu.

      Usuń