czwartek, 4 października 2012

Obrazy Grozy – „Hellraiser”



Co raz rzadziej zdarza mi się czytać recenzje dzieł, z którymi chciałbym się zapoznać. Powód prozaiczny – duża część takich tekstów okazuje się być daleka od moich odczuć. Ale jako, że od dziecka bardzo lubię tę formę literacką, to po przeczytaniu/obejrzeniu lubię poszperać i poczytać co się mówi. Czasem okazuje się, że się zgadzam, czasem jednak okazuje się, że spodobało mi się coś co inni uznali za szmirę. Piszę o tym dlatego, że komiks „Hellraiser” bardzo przypadł mi do gustu, a okazało się, że prasę miał u nas, delikatnie rzecz ujmując, średnią.

 
O filmowym „Hellraiserze” pisałem już wcześniej i nie ukrywam, że jestem wielkim fanem wykreowanego przez Barkera uniwersum. Komiks zaprezentowany w ramach egmontowskiej serii „Obrazy Grozy” to antologia krótkich komiksów, których wspólnym łącznikiem jest Kostka Lemarchanda. Otrzymujemy 9 opowiadań, do których scenariusze napisali różni twórcy (min. Neil gaiman, czy Larry (Lana?) Wachowski) a każde z nich zostało zilustrowane w zupełnie odmiennym stylu. 

Pierwszy komiks to „W tych błękitnych głębiach kryje się piekło”, który bardzo dobrze sprawdza się jako historia otwierająca album, a może także stanowić niezłe przetarcie nawet dla czytelników nie zaznajomionych z tematem. Przeplatające się historie z teraźniejszości i przeszłości zgrabnie się łączą i co w opowieściach grozy jest dla mnie bardzo ważne są bardzo fajnie spointowane. Dodatkowy plus ode mnie za rysunki, które przywodzą mi na myśl starsze komiksy („Tajemnica złotej maczety”, pamięta ktoś?).

„Szafy” ze scenariuszem Wachowskiego to historia skrajnie różna zarówno fabularnie jak i wizualnie. Kameralna, dość ciężka w klimacie opowieść spotęgowana lekko rozmazanymi, trochę onirycznymi rysunkami. Znów z bardzo dobrym zakończeniem.

Kolejna opowieść to jeden z najlepszych komiksów w antologii „Przede wszystkim twarz”. Bardzo dobra, odpowiednio mroczna i pokręcona opowieść o poszukującym artyście, której akcja toczy w bardzo lubianym przeze mnie otoczeniu – Hollywood lat 20-tych. To niemalże kryminał, okraszony świetnymi malarskimi kadrami. 

Z podobną tematyką, ale od nieco innej strony możemy się spotkać także w kolejnych dwóch opowiadaniach.  W „Pieśni metalu i ciała” szata graficzna nie do końca do mnie trafia, za to sama historia jest moim zdaniem bardzo dobra. Ciekawie poprowadzona, z interesującym twistem w środku i bardzo Barkerowskim zakończeniem. Następujące po niej „Rozkoszne kłamstwo” z kolei przede wszystkim wizualna orgia. Momentami dość ciężka w odbiorze ze względu na ilość czerni, ale momentami wzbijająca się na wyżyny, jak choćby w kadrach po pierwszym otwarciu kostki, czy w mocnym finale.

Odświeżająco po swoistej trylogii o artystach działa opowiadanie „Kanony bólu”, którego akcja przenosi nas do czasów wypraw krzyżowych. Fabularnie tym razem nie jest to może najwyższa półka, ale pojawia się tu chyba jeden z najciekawszych cenobitów jakich miałem okazję oglądać. Już za samo to ogromny plus.

Rozpoczynając „Trupy gniją” fani komiksowej grozy od razu zwrócą uwagę na charakterystyczną kreskę Mike Mignoli. Opowieść wymyślona przez twórcę Hellboya wypada w moim mniemaniu znakomicie. Lekko pokręcona, duszna i z doskonałym zakończeniem. A jest jeszcze świetny motyw z Agathionem...

„Wordsworth” według scenariusza Neila Gaimana to totalny odlot. Kompletnie szalona fabuła jest okraszona tak psychodelicznymi ilustracjami, że momentami brak słów. Mówiąc szczerze nie wiem co mam sądzić o tej historii, ale myślę, że jest to jedno z tych dzieł, które albo pokochacie, albo Was odrzuci. 

Na koniec otrzymujemy „Labirynt umysłu”, która to historia najmniej przypadła mi do gustu. Pomysł wyjściowy jest ciekawy (opowiadanie, jako jedyne próbuje rozszerzać uniwersum),ale samo wykonanie i to zarówno od strony fabularnej jak i wizualnej jakoś do mnie nie trafiło. 

Jeżeli dotrwaliście do tego momentu to widzicie, że w mojej ocenie mamy do czynienia z bardzo dobrą antologią komiksową. Świetnie wydaną (sztywna oprawa i kredowy papier), zbierającą naprawdę różnorodne i ciekawe historie. Skąd zatem tak słabe recenzje zapytacie? Zarzutów jest kilka. Po pierwsze selekcja tekstów. Nie wiedziałem, ale ponoć „Hellraiser” wydany u nas to wybór z dużo większej antologii wydanej za granicą. Nie wiem co powodowało wydawcą, że zdecydował się okroić polską wersję (choć podejrzewam, że obawy o rynek zbytu), ale ja nie znając oryginału bawiłem się świetnie i nie bolało mnie, że gdzieś wydano komiksy jeszcze lepsze. Po drugie komiks uznano za mało czytelny dla laików. Cóż, zdecydowanie i jasno trzeba powiedzieć, że jest to pozycja przede wszystkim dla fanów uniwersum, ale mam wrażenie, ze osoby niezaznajomione z tematem, a szukające interesujących opowieści grozy mogą brać „Hellraisera” w ciemno i nie powinny czuć się zawiedzione. 

Narzekań czytałem więcej, ale nie ma sensu o nich dalej dyskutować. Ja oczekiwałem dobrych opowieści w tak lubianym przeze mnie uniwersum, a otrzymałem to i dodatkowo pełną różnorodność strony graficznej. Jednym słowem to co otrzymałem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Tym bardziej szkoda, że chyba komiks sprzedał się średnio, skoro nadal można go dostać mimo 5 lat od premiery. Jeżeli jesteście fanem Barkera i Cenobitów możecie brać śmiało, ale każdy fan opowieści grozy powinien znaleźć tu coś dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz