Co raz rzadziej zdarza mi się czytać
recenzje dzieł, z którymi chciałbym się zapoznać. Powód prozaiczny – duża część
takich tekstów okazuje się być daleka od moich odczuć. Ale jako, że od dziecka
bardzo lubię tę formę literacką, to po przeczytaniu/obejrzeniu lubię poszperać
i poczytać co się mówi. Czasem okazuje się, że się zgadzam, czasem jednak
okazuje się, że spodobało mi się coś co inni uznali za szmirę. Piszę o tym dlatego,
że komiks „Hellraiser” bardzo przypadł mi do gustu, a okazało się, że prasę
miał u nas, delikatnie rzecz ujmując, średnią.
O filmowym „Hellraiserze” pisałem
już wcześniej i nie ukrywam, że jestem wielkim fanem wykreowanego przez Barkera
uniwersum. Komiks zaprezentowany w ramach egmontowskiej serii „Obrazy Grozy” to
antologia krótkich komiksów, których wspólnym łącznikiem jest Kostka
Lemarchanda. Otrzymujemy 9 opowiadań, do których scenariusze napisali różni twórcy
(min. Neil gaiman, czy Larry (Lana?) Wachowski) a każde z nich zostało
zilustrowane w zupełnie odmiennym stylu.
Pierwszy komiks to „W tych
błękitnych głębiach kryje się piekło”, który bardzo dobrze sprawdza się jako
historia otwierająca album, a może także stanowić niezłe przetarcie nawet dla
czytelników nie zaznajomionych z tematem. Przeplatające się historie z
teraźniejszości i przeszłości zgrabnie się łączą i co w opowieściach grozy jest
dla mnie bardzo ważne są bardzo fajnie spointowane. Dodatkowy plus ode mnie za
rysunki, które przywodzą mi na myśl starsze komiksy („Tajemnica złotej maczety”,
pamięta ktoś?).
„Szafy” ze scenariuszem
Wachowskiego to historia skrajnie różna zarówno fabularnie jak i wizualnie.
Kameralna, dość ciężka w klimacie opowieść spotęgowana lekko rozmazanymi,
trochę onirycznymi rysunkami. Znów z bardzo dobrym zakończeniem.
Kolejna opowieść to jeden z
najlepszych komiksów w antologii „Przede wszystkim twarz”. Bardzo dobra,
odpowiednio mroczna i pokręcona opowieść o poszukującym artyście, której akcja
toczy w bardzo lubianym przeze mnie otoczeniu – Hollywood lat 20-tych. To
niemalże kryminał, okraszony świetnymi malarskimi kadrami.
Z podobną tematyką, ale od nieco
innej strony możemy się spotkać także w kolejnych dwóch opowiadaniach. W „Pieśni metalu i ciała” szata graficzna nie
do końca do mnie trafia, za to sama historia jest moim zdaniem bardzo dobra.
Ciekawie poprowadzona, z interesującym twistem w środku i bardzo Barkerowskim
zakończeniem. Następujące po niej „Rozkoszne kłamstwo” z kolei przede wszystkim
wizualna orgia. Momentami dość ciężka w odbiorze ze względu na ilość czerni,
ale momentami wzbijająca się na wyżyny, jak choćby w kadrach po pierwszym
otwarciu kostki, czy w mocnym finale.
Odświeżająco po swoistej trylogii
o artystach działa opowiadanie „Kanony bólu”, którego akcja przenosi nas do
czasów wypraw krzyżowych. Fabularnie tym razem nie jest to może najwyższa
półka, ale pojawia się tu chyba jeden z najciekawszych cenobitów jakich miałem
okazję oglądać. Już za samo to ogromny plus.
Rozpoczynając „Trupy gniją” fani
komiksowej grozy od razu zwrócą uwagę na charakterystyczną kreskę Mike Mignoli.
Opowieść wymyślona przez twórcę Hellboya wypada w moim mniemaniu znakomicie.
Lekko pokręcona, duszna i z doskonałym zakończeniem. A jest jeszcze świetny
motyw z Agathionem...
„Wordsworth” według scenariusza
Neila Gaimana to totalny odlot. Kompletnie szalona fabuła jest okraszona tak
psychodelicznymi ilustracjami, że momentami brak słów. Mówiąc szczerze nie wiem
co mam sądzić o tej historii, ale myślę, że jest to jedno z tych dzieł, które albo
pokochacie, albo Was odrzuci.
Na koniec otrzymujemy „Labirynt
umysłu”, która to historia najmniej przypadła mi do gustu. Pomysł wyjściowy
jest ciekawy (opowiadanie, jako jedyne próbuje rozszerzać uniwersum),ale samo
wykonanie i to zarówno od strony fabularnej jak i wizualnej jakoś do mnie nie
trafiło.
Jeżeli dotrwaliście do tego
momentu to widzicie, że w mojej ocenie mamy do czynienia z bardzo dobrą
antologią komiksową. Świetnie wydaną (sztywna oprawa i kredowy papier),
zbierającą naprawdę różnorodne i ciekawe historie. Skąd zatem tak słabe
recenzje zapytacie? Zarzutów jest kilka. Po pierwsze selekcja tekstów. Nie
wiedziałem, ale ponoć „Hellraiser” wydany u nas to wybór z dużo większej
antologii wydanej za granicą. Nie wiem co powodowało wydawcą, że zdecydował się
okroić polską wersję (choć podejrzewam, że obawy o rynek zbytu), ale ja nie
znając oryginału bawiłem się świetnie i nie bolało mnie, że gdzieś wydano
komiksy jeszcze lepsze. Po drugie komiks uznano za mało czytelny dla laików.
Cóż, zdecydowanie i jasno trzeba powiedzieć, że jest to pozycja przede
wszystkim dla fanów uniwersum, ale mam wrażenie, ze osoby niezaznajomione z
tematem, a szukające interesujących opowieści grozy mogą brać „Hellraisera” w
ciemno i nie powinny czuć się zawiedzione.
Narzekań czytałem więcej, ale nie
ma sensu o nich dalej dyskutować. Ja oczekiwałem dobrych opowieści w tak
lubianym przeze mnie uniwersum, a otrzymałem to i dodatkowo pełną różnorodność
strony graficznej. Jednym słowem to co otrzymałem przerosło moje najśmielsze
oczekiwania. Tym bardziej szkoda, że chyba komiks sprzedał się średnio, skoro
nadal można go dostać mimo 5 lat od premiery. Jeżeli jesteście fanem Barkera i
Cenobitów możecie brać śmiało, ale każdy fan
opowieści grozy powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz