poniedziałek, 16 lipca 2012

„Obcy” Ridley Scott


W cywilizowanych kinowo krajach premiera „Prometeusza”, czyli długo oczekiwanego prequela do „Obcego” była jakiś czas temu. U nas film do kin wchodzi dopiero 20 lipca, a  ja w oczekiwaniu na premierę postanowiłem odświeżyć sobie całą serię. W najbliższych dniach postaram się zamieścić krótkie refleksje po seansach poszczególnych części, zakończoną recenzją nowego filmu Scotta.

Jestem wielkim fanem obcego i całego uniwersum, a samą serię uważam za absolutnie doskonałą. Mamy tu czterech różnych reżyserów i cztery różne, unikalne podejścia do tematu. We współczesnym kinie to rzadkość aby kontynuacje mając z jednej strony wspólny rdzeń zachowywały unikalny charakter (mi przychodzi na myśl chyba tylko „Mission Impossible”). Ale każda legenda ma swój początek. Dziś narodziny - „Obcy” Ridleya Scotta.


Myślę, że nikt z ekipy która nakręciła „Obcego – Ósmego pasażera Nostromo” nie mógł śnić nawet przy jak kultowym filmie dane im jest pracować. Ale na sukces nie trzeba było długo czekać, czego najlepszym dowodem było uznanie krytyków, uwielbienie widzów i nagrody na czele z Oscarem za najlepsze efekty wizualne dla twórców z H.R. Gigerem i Carlo Rambaldim w składzie. Jak film broni się po ponad 30 latach od premiery? 

Po prostu perfekcyjnie.                                 
                                                                                      
Za co ja najbardziej cenię „Obcego” Scotta? Po pierwsze za doskonałą scenografię. Zawsze przy okazji większości recenzji filmu na pierwszy plan wysuwa się projekt samego monstrum. Ale na mnie cały czas największe wrażenie robi scenografia. Niesamowita, klaustrofobiczna, i doskonale budująca napięcie. I to zarówno w scenach na planetoidzie, jak i we wnętrzach samego Nostromo. Już początkowo sekwencja w której śledzimy wraz z kamerą wnętrza statku świetnie buduje nastrój. Uwielbiam to nieśpieszne otwarcie filmu. Co najważniejsze projekty H.R. Gigera oraz Briana Johnsona w ogóle się nie zestarzały, co tylko budzi we mnie jeszcze większą ciekawość w stosunku do „Prometeusza”. Czy nowa ekipa da radę im dorównać?

Po drugie sposób budowania napięcia. Jak dla mnie to jest po prostu mistrzowska robota zrealizowana w oparciu o doskonałe poprowadzenie relacji pomiędzy poszczególnymi członkami załogi (oficerowie/załoga, oficerowie/oficer naukowy), stopniowe odkrywanie kolejnych elementów układanki (kapitalnie wypada tutaj wprowadzenie „Matki” czyli tajemniczego centralnego komputera) no i oczywiście prezentację samego obcego. Scottowi udała się nie lada sztuka - doprowadzenia widza na skraj fotela, bez przesadnej ekspozycji potwora. Przecież sam obcy w pełnej krasie pojawia się dopiero pod koniec filmu! 

I w końcu rzecz na którą nie wszyscy zwracają uwagę. Sposób prowadzenia kamery i gra świateł. Po prostu uwielbiam to co zrobił Ridley Scott w tym filmie. Wykorzystując proste sposoby – częste zastosowanie statycznej kamery obserwującej poczynania bohaterów oraz „niedoświetlenie” osiągnął niesamowity efekt końcowy. Zwróćcie uwagę na scenę kiedy Dallas, Ripley i Ash wchodzą do pomieszczenia w którym z twarzy Kane zniknął obcy. Albo końcową scenę kiedy w migającym świetle obserwujemy Obcego przyklejonego do ściany statku. Dla mnie te sekwencje to groza w czystej postaci.  

„Obcy” to mimo upływających lat nadal szczytowe osiągnięcie horroru science fiction. Film, który zachowuje świeżość i nadal mrozi krew w żyłach. Kameralna, nieśpieszna kwintesencja strachu. Mam nadzieję, że do seansu nikogo nie trzeba zachęcać. Ale jeżeli są na tej planecie ludzie nie znający filmu to marsz nadrabiać zaległości! Tym bardziej, że wkrótce będzie nam dane się dowiedzieć więcej o genezie historii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz