sobota, 9 marca 2013

"Włóczęga ze strzelbą" Jason Eisener

Projekt „Grindhouse” duetu Tarantino/Rodriguez, którym oddawali oni hołd i jednocześnie wskrzeszali zapomniany gatunek exploitation, odbił się szerokim echem wśród miłośników kina klasy B. W ramach inicjatywy, oprócz „Death proof” i „Planet terror”, zaprezentowano szereg trailerów nieistniejących filmów, w tym dwa, które przerodziły się później w pełnoprawne produkcje. Pierwszym z nich była „Maczeta” wyreżyserowana przez samego Rodrigueza, czyli film który jak już kiedyś wspominałem uważam za nieudany (i nie rozumiem sensu robienia z tego kolejnej trylogii). Drugim jest debiut na dużym ekranie Jasona Eisenera (twórcy świetnej krótkometrażówki „Treevange”) czyli „Włóczęga ze strzelbą”.

 
Fabuła, jak to często bywa w kinie eksploatacji, jest czysto pretekstowa. Do miasta Hope Town zjeżdża tytułowy włóczęga. Wkrótce przekonuje się, że miasto jest terroryzowane przez rodzinny gang na czele z nestorem rodu, psychopatycznym Drake’em. Widząc bezsilność otoczenia i skorumpowanie miejscowych służb postanawia zaprowadzić w mieście porządek. Proste i banalne? Oczywiście, w końcu chodzi tu głównie o krwawą rozrywkę dla dorosłych! Ale co ważne, mimo że Eisener dysponował budżetem trzykrotnie mniejszym niż w przypadku „Maczety”, dzięki pomysłowości swojej i scenarzysty wyszedł z tego obronną ręką. 

Na sukces filmu złożyło się moim zdaniem kilka kwestii. Pierwsza nazywa się Rutger Hauer, czyli od czasów „Ślepej furii” jeden z idoli mojego dzieciństwa. Aktor to obecnie nieco zapomniany, ale tu daje naprawdę popis swoich możliwości. Świetna jest także stylizacja całej opowieści na lata 80-te, co można zauważyć nie tylko po strojach, czy fryzurach bohaterów, ale także w zastosowanej jaskrawej kolorystyce całego filmu. Widać, że twórcy mieli wizję, którą udało im się w pełni przenieś na ekran. Bardzo dobrze wypadają efekty specjalne, w tym efekty gore, których jest mnóstwo. W tym przypadku jeżeli mówię mnóstwo, to proszę potraktujcie to bardzo dosłownie. W filmie Eisenera nie ma tabu, a posoka leje się po prostu strumieniami.

Ale to co mi najbardziej przypadło do gustu to sposób poprowadzenia opowieści, którą odbieram jako swoistą westernową balladę o ostatnim sprawiedliwym. Film stopniowo z prostej (aczkolwiek widowiskowej) jatki odpływa w coraz większy surrealizm, a pomysłowość twórców (i to nie tylko w zakresie sposobów na efektowne zgony) nie zna granic. Jak w przypadku całego motywu z Plagą (z rewelacyjną sekwencją w ich siedzibie), jak z postacią Świętego Mikołaja, czy w przypadku konstrukcji nietypowego arsenału. Z resztą udaje się w tym filmie rzecz niezwykła jak na tego rodzaju produkcję, bo Eisnerowi udaje się nas po prostu cały czas zaskakiwać.

Oczywistym jest, że nie jest to kino dla każdego. Opowieść jest bardzo brutalna, przerysowana i szalona, ale moim zdaniem jeżeli ktoś lubi kino eksploatacji lub chciałby sprawdzić (na własną odpowiedzialność) jak takie kino wygląda „Włóczęga ze strzelbą” jest świetnym wyborem. Na pewno dużo lepszym niż przereklamowana "Maczeta". Ja ze swojej strony dodam tylko, że chciałbym zobaczyć na wielkim ekranie inny film z fikcyjnych trailerów prezentowanych w ramach projektu, czyli „Werewolf woman of the SS” Roba Zombie. Czy może być coś lepszego niż Naziści, wilkołaki i Nicholas Cage jako Fu Manchu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz