poniedziałek, 19 listopada 2012

Retro szaleństwo – „Barbarella”



Lubię stare kino. Nie jestem fanatycznym przeciwnikiem komputerowych efektów, 3D i wszystkiego co powstało w ostatnich latach, ale po prostu lubię stare filmy. Chociaż horrory z lat 60-tych raczej nie straszą, a filmy s-f wywołują częściej uśmiech niż fascynację to mimo to (a może dzięki temu?) ogląda się je często z niekłamaną satysfakcją. Dostarczają bowiem jakiejś pierwotnej przyjemności płynącej z seansu. W ramach swego hobby staram się niejednokrotnie sięgnąć po przykurzoną klasykę, tak aby sprawdzić na ile film broni się po latach. Ostatnio mój wybór padł na „Barbarellę” Rogera Vadima z 1968 roku. 


„Barbarella”, w zjawiskowej kreacji Jane Fondy, to ekranizacja francuskiego komiksu Jean Claude Foresta, który ze względu na zawartą w nim ilość erotyki i ogólną wymowę wywołał we Francji dość spory skandal. Komiksu nie czytałem, zatem nie będę się o nim rozpisywał i opowiem Wam o filmie, który z dzisiejszej perspektywy jest czymś absolutnie szalonym pod każdym względem.

Film rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości i opowiada o przygodach pięknej Barbarelli, która na zlecenie Prezydenta Ziemi ma odnaleźć zaginionego na planecie Tau Ceti doktora Duranda Duranda, wynalazcy Promienia Pozytronowego, który może doprowadzić do zniszczenia ludzkości. Ludzkości, która od wieków żyje w pokoju nie znając wojen i konfliktów nawet na mniejszą skalę. Na pierwszy rzut oka wygląda jak dość typowe przygodowe s-f. Nic bardziej mylnego. Nie mam pojęcia, czy twórcy kręcili ten film „na serio”, a efekty komiczne osiągnęli mimo chodem, ale jedno jest pewne „Barbarellę” ogląda się teraz jak najlepszą komedię. 

Z „Barbarellą” jest jak w tym dowcipie, gdzie przychodzi facet do lekarza i mówi, że wszystko mu się kojarzy z seksem. Tylko tu jest tak na poważnie. Już otwierająca sekwencja jest nieprzeciętna (z  resztą zobaczcie sami), a potem jest tylko lepiej. Nasza nieustraszona agentka wielokrotnie przebiera się w coraz bardziej niesamowite (i skąpe stroje), statki kosmiczne mają funkcje i kształty kojarzące się z jednoznacznie (sprawdźcie jak porusza się statek napotkanego Łowcy, albo jak wygląda statek Barbarelli), główny czarny charakter próbuje wykończyć Barbarellę za pomocą orgazmotronu, a przywódca Rebelii nazywa się Dildon…


A teraz wiedząc to wszystko wyobraźcie sobie, że do takiego przedsięwzięcia udało się Rogerowi Vadimowi zatrudnić całkiem pokaźną liczbę niezłych aktorów począwszy od zjawiskowej Jane Fondy, a na Davidzie Hemmingsie (tak, tym z „Powiększenia”) skończywszy. Nie mam pojęcia jak mu się to udało. 

Co ciekawe, sama fabuła, jeżeli zaakceptujemy stworzony świat i absurdalne zasady nim rządzące (jak to, że mieszkańcy Ziemi żyją w pokoju, a kiedy jej Prezydent wita się z naszą Agentką unosi po indiańsku prawą dłoń z hasłem „miłość”…) oraz nie będziemy traktować jej nazbyt poważnie jest całkiem sprawnie poprowadzona. Jak połączymy to z uroczo kiczowatą scenografią i wariackimi kostiumami otrzymamy absolutnie szaloną komedię przygodową o zabarwieniu erotycznym. Na pewno warto obejrzeć i zobaczyć co tak bulwersowało naszych dziadków. Ja ubawiłem się po prostu setnie, choć mam świadomość, że jeżeli ktoś nie kupi tej konwencji nie wytrzyma z tym filmem nawet 5 minut. I nie zatrzymają go nawet długie nogi Jane Fondy.



Ps. Zabierając się za seans nie wiedziałem, że w czwartym numerze "Coś na progu" jest cały artykuł o naszej Królowej Galaktyki. Zainteresowanym tematem serdecznie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz