Wydawnictwo Taurus Media podjęło
się wprowadzenia na nasz komiksowy rynek wychwalanej, zarówno przez krytyków
jak i czytelników, serii Joe Hilla i Gabriela Rodrigueza „Locke&Key”. Niedawno ukazał się czwarty tom cyklu, czyli „Klucze
do królestwa”, a ja zakończyłem powtórkę całości. Wiele osób już dało się
oczarować urokowi tego komiksu, ale część pewnie jest nadal oporna. Postanowiłem
zatem opowiedzieć dlaczego moim skromnym zdaniem całość wypada tak rewelacyjnie
i dlaczego każdy kto jeszcze zwleka z lekturą powinien czym prędzej zacząć
nadrabiać zaległości.
Uwaga - w mojej ocenie tekst i kadry nie zawierają istotnych spojlerów, a same kadry uzupełniają i konkretyzują to o czym piszę. Zatem proszę bez obaw czytać i oglądać.
Uwaga - w mojej ocenie tekst i kadry nie zawierają istotnych spojlerów, a same kadry uzupełniają i konkretyzują to o czym piszę. Zatem proszę bez obaw czytać i oglądać.
I zacznę od postaci, do których
Joe Hill ma wyjątkową rękę. Przyznam się, że dawno nie miałem poczucia, że
obcuję z tak wiarygodnie, żywo i ciekawie przedstawionymi bohaterami. Na
pierwszym planie mamy rodzeństwo Locke – Tylera, Kinsey oraz Bode - typowych
nastolatków (w przypadku starszej dwójki) i typowego dzieciaka (Bode). Ale ta
pozornie sztampowa ekipa jest przedstawiona doskonale. Każdy ma swoje motywacje
(nawet jeżeli czasem wydają być, z mojej perspektywy starego zgreda, głupie),
każdy ma indywidualny charakter i co najważniejsze cała trójka w toku opowieści
systematycznie się rozwija. Uczy się i dorasta do odpowiedzialności za siebie
nawzajem i swe czyny. Co więcej świetnie są rozpisane ich relacje, zarówno
pomiędzy nimi jak i z innymi postaciami. Czy obserwujemy ich w domu, w grupie rówieśników,
czy w sytuacjach kryzysowych, możemy uwierzyć w to co obserwujemy. Ich zachowania
wynikają z doświadczeń i temperamentu. Wszystko to powoduje, że bardzo łatwo
jest ich polubić i zacząć im kibicować. Nawet jeżeli czasem robią głupie
rzeczy, czy potykają się na drodze do celu. A w „Locke&Key” równie dobrze
napisanych postaci znajdziemy mnóstwo, zarówno tych pozytywnych, jak i
antagonistów. Co ważne, Joe Hill stara się każdego istotnego uczestnika
dramatu podbudować, tak aby stworzyć maksymalnie wiarygodną i ciekawą postać.
Dzięki temu nawet kiedy wydaje się nam na pierwszy rzut oka, że mamy do czynienia
z jakimś prostym schematem, twórcy niejednokrotnie nasz czymś zaskoczą. Dzięki
temu, dawno po skończonej lekturze nie miałem poczucia, że mogę coś powiedzieć
o tak dużej liczbie postaci. Postaci, które nie są tylko tłem, ale stanowią
bardzo często istotny element opowieści, nawet jeżeli tylko pośrednio. A działa
to moim zdaniem tak dobrze, także dzięki kapitalnemu rozpisaniu całości.
Niemal od pierwszej strony czuć
bowiem, że obcujemy z większą opowieścią, która została podzielona na odcinki. Ale
sposób w jaki Joe Hill zaprezentował nam tę historię zasługuje na najwyższe
brawa. Tak jak postaci systematycznie się rozwijają, dowiadując się więcej o
otaczającym ich świecie i zasadach jego funkcjonowania, tak czytelnik niemal z
każdą kartką dostaje dodatkowe informacje, które pozwalają stopniowo zobaczyć
większą całość. A co jest najbardziej fascynujące, często nie zdajemy sobie
sprawy z pełnego znaczenia jakiegoś wydarzenia, czy sceny dopóki nie doczytamy
kolejnego fragmentu opowieści. Przy czym to nie jest tak, że możemy się poczuć
zagubieni. Absolutnie nie! Duet Hill/Rodriguez zadbał o to aby każdy kolejny
tom cyklu serwował nam zamknięty fragment opowieści, przybliżając nas
jednocześnie do odkrycia Wielkiej Tajemnicy. I widać to w wielu elementach
historii, ale przejdźmy do jednego z głównych jej filarów czy kluczy.
Klucze i ich magia pojawiają się co
prawda już w pierwszym tomie, ale z każdym kolejnym dostajemy nowe elementy
układanki. Co istotne motyw kluczy, ich działania, historii powstania, a nawet
ich liczby został również fantastycznie rozpisany. Część kluczy ma bowiem
istotny wpływ na fabułę, ba to wokół nich toczy się przecież główna rozgrywka.
Ale klucze nie stanowią jedynie motywu napędzającego akcję, ale zostały
zaprezentowane jako immanentny element świata przedstawionego. Nie znamy ich
liczby i co i rusz jesteśmy zaskoczeni odkryciem kolejnego z nich. A nasi
bohaterowie czasem wykorzystują jakiś ze zwykłej ciekawości i chęci
odkrycia z czym tym razem będą mieli do czynienia. To powoduje, że cały czas podsyca
się w czytelnikach zainteresowanie, nie nudzimy, ale nie mamy też poczucia, że
coś pojawia się tylko na zasadzie deus ex machina, która jest wymagana aby
popchnąć akcję do przodu. I wspomniałem,
że na przykładzie kluczy widać jak precyzyjnie jest rozpisana ta opowieść. Spójrzmy
zatem tylko na parę kwestii. Kiedy i jakie klucze się pojawiają, kiedy pierwszy
raz widzimy scenę ze sztuką teatralną i jak stopniowo odkrywamy jej pełne
znaczenie, czy w końcu jak stopniowo odkrywamy historię ich powstania.
Ta dbałość o szczegóły to jest zresztą
kolejna wielka zaleta tego komiksu. Czasem w trakcie lektury odnoszę wrażenie,
że twórcy dbają jedynie o główny wątek i tak zwany pierwszy plan. W „Locke&Key”
dzięki talentom twórców mamy niesamowicie dużo detali. I to zarówno takich, które
początkowo przewijają się gdzieś w tle, aby stopniowo zyskać na znaczeniu, jak
i rzeczy, które po prostu zwiększają wiarygodność świata przedstawionego.
A wypada to tym lepiej, że dla
mnie dzieło Hilla i Rodrgueza jest jednym z komiksów, które najlepiej i
najpełniej potrafią wykorzystać formę opowieści graficznej. Charakterystyczne
dla tej serii są zabiegi polegające na przejściu narracji pomiędzy
dialogami/dymkami, a rysunkami. Twórcy często wykorzystują też praktycznie
nieme kadry, tak aby obrazem zilustrować daną sytuację. I wypada to po prostu
znakomicie. Tym bardziej, że całość jest wyjątkowo spójna, a scenariusz Hilla
świetnie jest uzupełniany przez rysunku Rodrigueza. Pamiętam, że początkowo
miałem wątpliwości czy styl graficzny pasuje to opowiadanej historii, która oprócz
elementów typowych dla literatury fantasy, czy powieści młodzieżowej, zawiera
dużo motywów mrocznych, krwawych i brutalnych. Jakże płonne okazały się moje
obawy! A najdobitniej to jak świetnie Panowie się rozumieli widać w momentach,
kiedy Rodriguez zmienia styl graficzny, tak aby pasował do danego konkretnego
fragmentu opowieści, jak w otwarciu albumu „Klucze do królestwa”, czy w
przypadku „świata” Rufusa Whedona.
I w końcu
ostatnia rzecz, czyli umiejętność żonglowania klimatem, tonem opowieści i
przeplatania różnych wątków i motywów. Wielokrotnie twórcom udało się mnie
zaskoczyć, czy to autentycznie zabawnymi motywami i nawiązaniami (jak choćby na
balu w finałowym tomie), czy dużą dozą grozy i makabry. Do samego końca
zadziwiało mnie jak płynnie Panowie zmieniali klimat snując tę opowieść i
łącząc, czasem wydawało by się nieprzystające elementy. Bo „Locke&Key” to
seria, która porusza mnóstwo różnych wątków. Czego tu nie ma? Kwestie rodzinne,
orientacji seksualnej, odpowiedzialności za bliskich i za swe czyny
(wielokrotnie przyjdzie się bohaterom zmagać z konsekwencjami nadużywania mocy
jaką dają klucze), tematy typowo młodzieżowe związane z dorastaniem i szkolnymi
problemami, a nawet tak poważne kwestie jak choćby powrót do normalnego życia
po traumie lub funkcjonowania w toksycznym związku. Co więcej czasem twórcom
poważne tematy i kwestie udaje się przemycić niepostrzeżenie, tak że z jednej
strony potrafią skłonić czytelnika do refleksji (świetna scena w komunikacji miejskiej), ale
bez poczucia, że ktoś właśnie udzielił nam wykładu i przedstawił prawdy
objawione.
Jednym słowem?
Koniecznie! Absolutnie koniecznie powinniście sięgnąć po „Locke&Key”. To
jest naprawdę unikatowa seria, która dostarczy wam wzruszeń, śmiechu, grozy, mnóstwo
fantastycznej zabawy, a niejeden czytelnik uroni także pewnie łzę. Rzecz
świetna od strony precyzyjnego scenariusza i dopełniona idealnie współgrającymi
z nim rysunkami. Historia, która nawet czytana wielokrotnie pozwala odkryć nowe
szczegóły i elementy, które wcześniej przegapiliśmy. Świetny komiks, w którym w
zasadzie każdy znajdzie coś dla siebie. No i komiks, który według mnie może być
także ciekawym wejściem w ten świat dla czytelników, którzy tej formy nie
lubią. Dla mnie osobiście jest to czołówka ulubionych komiksów. I choć całość
została idealnie zamknięta, to czasem żałuję, że niedane nam będzie
więcej się spotkać z rodziną Locke i mieszkańcami Lovecraft w stanie Massachusetts.
Tom 1 "Witajcie w Lovecraft"
Tom 2 "Łamigłóki"
Tom 3 "Korona Cieni"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz