Zakończyła się właśnie w Poznaniu druga edycja Międzynarodowego Festiwalu
Filmu i Muzyki Transatlantyk. Twór to na polskim rynku festiwalowym młody, ale
porównując rok do roku widać, że festiwal pod dyrekcją artystyczną Jana A.P.
Kaczmarka rozwija się prężnie i już zaskarbił sobie sympatię publiczności.
Transatlantyk to projekt dość nietypowy, łączący muzykę, warsztaty oraz
różnorodne cykle filmowe prezentujące kino zarówno dokumentalne jak i fabularne. Myślę, że właśnie w różnorodności tkwi jego niekwestionowana. Bilety na drugą edycję
unikatowego cyklu „Kina kulinarnego” łączącego pokazy filmów „kulinarnych” z
wykwintną kolacją rozeszły się błyskawicznie. Podobnie jak wejściówki na pokazy
kina plenerowego, gdzie seanse odbywały się w specjalnie przystosowanych
łóżkach. A to zaledwie mała część interesujących pomysłów twórców festiwalu.
Ze względu na swoje zainteresowania moją uwagę najbardziej przyciągnęły
dwa cykle „Poza gatunkiem – sci-fi” oraz cykl „Kino klasy B – ekstaza i
mdłości” i wrażeniami z tych seansów chciałbym się dziś podzielić.
Nadrzędnym celem cyklu „Poza gatunkiem – sci-fi” była prezentacja kina
sci-fi spoza głównego nurtu. Kina często niskobudżetowego, eksperymentującego z
gatunkowymi przyzwyczajeniami widza. W ramach cyklu prezentowano 7 filmów
podejmujących różnorodne tematy między innymi kino postapokaliptyczne („Faza
7”), teorie spiskowe („Lunopolis”), czy podróże w czasie („Zbrodnie czasu”).
Ale prezentowano także filmy, które łamią wszystkie zasady klasycznego sci-fi,
jak hipnotyczny „Po drugiej stronie czarnej tęczy”, czy „Shuffle”. Mimo
ambitniejszych planów udało mi się obejrzeć tylko dwa - filmy hiszpańskie
„Zbrodnie czasu” oraz kanadyjskie „Po drugiej stronie czarnej tęczy”.
„Zbrodnie czasu” Nacho Vigalondo to opowieść poruszająca się w obrębie bardzo lubianej przeze mnie
tematyki – podróży w czasie. W filmie poznajemy małżeństwo wprowadzające się do
nowego domu na skraju lasu. Kiedy Hector postanawia sprawdzić co robi w
pobliskim gąszczu półnaga kobieta jaką zauważył przez lornetkę nie wie, że
uruchomi tym samym lawinę wydarzeń, które może zakończyć się tragicznie nie
tylko dla niego. Film łączy w sobie elementy sci-fi, thrillera oraz komedii
pomyłek. Nie jest to kino odkrywcze, ale jako fan paradoksów związanych z
podróżowaniem w czasie bawiłem się przednio obserwując perypetie głównego
bohatera.
O ile pierwszy film koncentrował się na opowiadanej historii, to „Po
drugiej stronie czarnej tęczy” Panosa Cosmatosa to kino absolutnie wyjątkowe.
Fabuły streścić nie jestem w stanie, bo stanowi tu jedynie pretekst dla
zanurzenia się psychodelicznym i onirycznym świecie instytutu Arboria, w którym
rozgrywa się akcja. Film pokazywany na wielu festiwalach wszędzie dzieli
widzów. Nie dziwię się. Nie jest to kino łatwe w odbiorze i wielu może po
prostu odrzucić, ale nawet jeżeli preferujecie klasyczne fabuły warto dać mu
szansę. Zaiste wyjątkowy to spektakl w którym przemyślana stylizacja na lata
80-te łączy się z genialną muzyką Jeremego Schmidta, a sci-fi z horrorem. Ja
jestem pod wrażeniem, szczególnie ścieżki dźwiękowej, której możecie uświadczyć
na perfekcyjnie oddającym klimat trailerze.
Żałuję, że nie udało mi się
obejrzeć pozostałych filmów (na fali „Deus Exa” chciałem między innymi obejrzeć
„Errors of the human body”), ale zachęcony poziomem będę szukał pozostałych już
poza salą kinową. Dla zainteresowanych polecam stronę Klubu Miłośników Filmu ( film.org.pl ),
która zrecenzowała wszystkie filmy z cyklu.
O ile „Poza gatunkiem” było premierowym
cyklem, to „Kino klasy B – ekstaza i
mdłości” miała na Transatlantyku swą drugą odsłonę. Podobnie jak w roku
ubiegłym za selekcję oraz wprowadzenie do poszczególnych seansów odpowiadał Jacek
Rokosz, znany propagator „B-movies”, współautor podcastu „Sklepik z horrorami”
oraz twórca cyklu „Najgorsze filmy świata”. W zapełnionej po brzegi sali Kina
Muza, któremu serdecznie dziękuję za możliwość obejrzenia poszczególnych
filmów, można było obejrzeć naprawdę wyjątkowe okazy. Prezentowano klasyczne
kino o potworach („Atak gigantycznych pijawek”, „Ludzie krety”), sexploitation
(„Nagie na księżycu”), blaxploitation („Czarny Samuraj”), czy amerykańską
odpowiedź na Gojirę („Szpon”).
Jestem wielkim fanem kina klasy B, a selekcja filmów w połączeniu z fachowymi
opowieściami Jacka Rokosza zapewniły doskonałą zabawę. Wiadomo, że tego rodzaju
kino z lat 50-tych, czy 60-tych ma swoją specyfikę. Filmy kręcone były często w
tydzień, bez dubli i z minimalnym budżetem i to widać. Jest źle od strony realizatorskiej,
ale w połączeniu ze szczerością twórców po latach nadal bawią, choć pewnie w
nie do końca w zamierzony sposób. Z resztą opiszę trochę klimat pokazów. Kiedy prelekcja dobiegała końca,
światło gasło, z sali słychać otwierane piwo, a do końca seansu systematycznie
cała sala zanosi się szczerym śmiechem. Kiedy ostatnio jakiś film Was naprawdę
rozbawił i dostarczył Wam porcji tak bezpretensjonalnej rozrywki?
Transatlantyk dobiegł końca, a ja nadzwyczaj ukontentowany tegorocznym
poziomem, podobnie jak wielu widzów już z niecierpliwością czekam na kolejną
edycję. Widzę, że festiwal się rozrasta i ciągle rozszerza swój program. Czy na
jakimś festiwali zdarzyło się Wam spotkać retrospektywę Hitchocka obok kina
klasy B? Kino rowerowe obok sci-fi? Kino kulinarne obok kina Eco? Bardzo mnie ciekawi czym zaskoczy nas w przyszłym
roku Jan A.P. Kaczmarek. Jakie nowości zobaczymy? Jaki gatunek na warsztat wezmą
twórcy w cyklu „Poza gatunkiem”? A może uda mi się w końcu zobaczyć w kinie „Zabójcze
ryjówki"? W każdym razie miłośnicy kina powinni zainteresować się projektem Transatlantyk. Naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz