sobota, 21 lipca 2012

„Obcy” James Cameron


Mimo sporego sukcesu filmu Ridleya Scotta, na kontynuację „Obcego” trzeba było czekać 7 lat. Wyzwania podjął się, opromieniony sukcesem „Terminatora” James Cameron. Co istotne nie tylko stanął za kamerą, ale także był autorem scenariusza, który w przypadku wersji kinowej został dość mocno skrócony (na szczęście, bodaj w 1999 roku, została wypuszczona świetna, pełna wersja reżyserka filmu). Ale miało być krótko, więc do meritum.  W jakim kierunku pchnął serię przyszły twórca „Avatara”?

Pomysł Camerona wydaje się być prosty, z kameralnego horroru jakim był pierwszy „Obcy” drugi film z serii zamienia się w opowieść wojenną. Głównym miejscem akcji nie jest już osamotniony statek kosmiczny, ale kolonia na nieszczęsnej planetoidzie LV-426 na której załoga „Nostromo” odkryła obcego. Kontakt z kolonią się urywa, a jako wsparcie/ekspedycja ratunkowa zostaje wysłany oddział wojskowy, który przy udziale Ripley ma zbadać sytuację na planetoidzie…


Moim zdaniem „Obcy –Decydujące starcie” (pod jakim tytułem film znany jest polskim kinomanom) jest przykładem sequela idealnego, któremu udała się trudna sztuka ciekawego poszerzenia uniwersum. Jednym z najmocniejszych punktów produkcji jest umiejętne poprowadzenie przez Camerona historii. Początek to walka Ripley z biurokracją korporacji Weyland-Yutani i własnymi demonami, demonami z którymi wkrótce będzie musiała się znów skonfrontować. Następnie świetne sekwencje na planetoidzie (w tym scena z rowerkiem, która jako żywo przypomina mi „Lśnienie” Kubricka) oraz przygotowania i podróży oddziału ratunkowego, dzięki którym możemy poznać poszczególne postacie dramatu. A to niemalże połowa filmu! Trudno w to uwierzyć, ale w wersji reżyserskiej obcy pojawia się dopiero w 70 (!) minucie, co nie zmienia faktu, że napięcie nie słabnie od samego początku.  

To zaś, co obserwujemy w drugiej połowie filmu dało początek wielu charakterystycznym dla serii motywom. Po pierwsze od momentu kiedy pojawia się obcy wiemy, że tym razem nie jest samotnym myśliwym, ale mamy do czynienia z prawdziwą hordą. Cameron „uczłowieczył” także potwora tworząc z niego nie tylko perfekcyjną maszynę do zabijania, ale także „inteligentnego” myśliwego. Po raz pierwszy pojawia się też motyw „matki/królowej” obcych rozwijany w dalszych częściach cyklu. No i wprowadził do uniwersum motyw, który w filmie buduje niesamowite napięcie, a potem stanie się między innymi znakiem rozpoznawczym serii gier – czujniki ruchu. Sekwencje w których nie widzimy samych potworów, ale wiemy, że się zbliżają to naprawdę groza w czystej postaci. Prym oczywiście wiedzie jedna z moich ulubionych scen w całym filmie, w której ostatni ocaleni widzą na czujnikach ruchu jakby stado obcych już się przedarło do pomieszczenia, a Hicks podnosząc kratownicę nad głową widzi atakujące stado… Po prostu maestria! 

Cameron nie tylko poszerzył świat obcego, ale rozwinął także inne wątki filmu Scotta. Mam na myśli tutaj wątek korporacji Weyland-Yutani (tylko zasygnalizowany w pierwszej odsłonie cyklu) oraz motyw androida. Przy czym w tym drugim przypadku widzimy, że twórcy zupełnie inaczej rozłożyli akcenty, a postać Bishopa stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych w całej serii.

Nad kwestiami scenografii i projektu potwora rozwodzić się nie będę (kolejny Oscar za efekty wizualne), bo te jak w całym cyklu stoją na bardzo wysokim poziomie. Warto za to na koniec postawić pytanie jak wypada kontynuacja na tle filmu Scotta. „Obcy” Jamesa Camerona to film odmienny klimatem od pierwowzoru, ale nadal fenomenalny. Upływające lata w mojej ocenie w ogóle mu nie zaszkodziły, a z punktu widzenia fanów serii należą mu się przede wszystkim ogromne brawa za twórcze rozwinięcie motywów pierwszego „Obcego”. Obawy w trakcie prac na sequelem były duże, ale jak się okazało niepotrzebne. Jeżeli „Obcy - Ósmy pasażer Nostromo” to klasyka horroru science fiction, to „Obcy – Decydujące starcie” to zdecydowanie klasyka kina akcji spod znaku science-ficiton. Ode mnie duże brawa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz