niedziela, 15 marca 2015

Clive Barker - "Hellraiser" vs "Hellbound Heart"



Kiedy pierwszy raz sięgnąłem po „Hellraisera” nie wiedziałem, że to ekranizacja opowiadania „Hellbound Heart” (wydanego u nas przez Rebis jako „Powrót z piekła” – o samej książce piszę więcej w ramach Złotej Ery Horroru na Carpe Noctem). Niestety choć to jeden z klasyków kina grozy, który wprowadził na ekran ikonicznego Pinheada, film starzeje się w moim odczuciu dość brzydko. Niski budżet, klimat lat 80-tych i momentami słabe aktorstwo to w tym wypadku po prostu nie jest zbyt udana mieszanka. Ale mimo licznych wad, które powodują, że obecnie seans może nie być najłatwiejszy, to film zdecydowanie ma swój urok. Choćby dzięki fantastycznym efektom analogowym, które świetnie oddają cielesne obsesje Barkera. 

Postanowiłem jednak zapoznać się z literackim pierwowzorem i sprawdzić czy to, że Barker zekranizował własną książkę zaowocowało wiernym jej przeniesieniem na ekran. I tu zaskoczenie. Choć spora część filmu stanowi bardzo skrupulatną adaptację, to zostały tu wprowadzone także pewne zmiany. Pozornie niewielkie, ale jednocześnie zmieniające w moim odczuciu dość mocno klimat całej opowieści. Mam podejrzenie, że większość wprowadzonych zmian miała na celu wykorzystanie medium filmowego. Mamy tu więcej dynamicznych sekwencji, parę dodatkowych elementów, a przede wszystkim sporo więcej obrzydliwości i cielesności z której Barker słynie. I cel tych zmian jest słuszny i dla mnie zrozumiały. Ale niestety w dużej mierze to właśnie część z tych zmian powoduje, że dziś ten film ogląda się dość momentami dość trudno. I w mojej ocenie wypada jednak gorzej od książki. 

Dzisiejszą notka będzie nietypowa, bo postanowiłem zwizualizować Wam drodzy czytelnicy podstawowe zmiany i opowiedzieć co mi się podoba, a które zmiany są dyskusyjne. Oczywiście dalej będzie jeden wielki spojler (i to pełen obrzydliwości), więc czujcie się ostrzeżeni.

1.       Frank Cotton układa łamigłówkę Lemarchanda
 
W książce otwarcie jest moim zdaniem rewelacyjne i zdecydowanie lepiej wprowadza nas w całą historię. Po pierwsze otrzymujemy tam nieco więcej informacji o Franku i o tym co go przywiodło do szukania nowych doznań w tak ryzykowany sposób. W filmie widzimy go po prostu kupującego artefakt i zaraz przenosimy się do domu. Po drugie rytuał. W filmie po otwarciu Kostki nie widzimy Pinheada i spółki, ale na ułamek sekundy, po raz pierwszy pojawiają się haki i łańcuchy (co stoi potem w jawnej sprzeczności z pogawędką jaką urządzają sobie Cenobici z Kirsty) i w kolejnej scenie mamy zaprezentowany opuszczony dom. 



W książce ta sekwencja jest dużo bardziej rozbudowana i ciekawsza. To tutaj po raz pierwszy spotykamy Cenobitów, którzy są opisani w bardzo niepokojący i mający wywołać (skutecznie) lęk i obrzydzenie sposób.  Ale przede wszystkim mamy kapitalnie zaprezentowane to co się dzieje z Frankiem po otwarciu Kostki. I nie wiem co mnie bardziej przeraża. Hipersensualizm (przepraszam jeżeli wymyśliłem to słowo) atakujący wszystkie jego zmysły i doprowadzający go na skraj szaleństwa. Czy moment w którym jeden z Cenobitów mówi „A więc skończyłeś śnić. Dobrze. Możemy zatem zaczynać”. 

2.       Frank Cotton powraca

To jest jeden z fragmentów, który wypada świetnie na ekranie. W książce, po tym jak Rory zacina się w palec Frank powraca, ale najpierw jako niemal niematerialna istota uwięziona w ścianie. Dopiero kolejna porcja krwi dostarczonej mu przez Julię powoduje jego ucieczkę. W filmie, Frank powraca od razu po wchłonięciu krwi brata. I niezmiennie ta scena robi na mnie piorunujące wrażenie. Kapitalnie wypada zastosowana animacja poklatkowa, a całość jest odpowiednio obrzydliwa. I fascynująca.


3.       Kirsty spotyka włóczęgę.

To jest wątek w całości dodany na potrzeby filmu. Efekciarski, wywołujący wrażenie i w mojej ocenie fabularnie bez sensu (o czym więcej na koniec). Tajemniczego włóczęgę Kirsty dostrzega parokrotnie, ale dochodzi też pomiędzy nimi do małej konfrontacji w trakcie, której włóczęga pożera robactwo. I znika, by pojawić się w finale.


4.       Kirsty w szpitalu

Kolejne istotne zmiany pojawiają się dopiero przy okazji pobytu Kirsty w szpitalu i ułożeniu przez nią Kostki. W filmie mamy oprócz sceny z Cenobitami, sekwencję w której otwiera się ściana i czerw z piekła rodem atakuje Kirsty. I to jest przykład efekciarskiej sceny zrobionej pod kino, która nie ma fabularnego uzasadnienia, szczególnie jeżeli przypomnimy sobie jak potoczył się los Franka po ułożeniu łamigłówki – został od razu pochwycony w łańcuchy. Tu najpierw mamy tajemniczego potwora, a potem zamiast zawisnąć na hakach Kirsty rozmawia z Cenobitami próbując im „sprzedać” Franka. 




5.       Finał w domu Cottonów

Najwięcej zmian jest jednak w sekwencji finałowej, począwszy od momentu kiedy Kirtsy zaczyna ostatni dialog z Frankiem. Po pierwsze, pojawieniu się Cenobitów towarzyszą nie tylko łańcuchy, ale także pręgierz. 


Po drugie tuż przed tym kiedy haki i łańcuchy rozrywają Franka mówi on słynne słowa (których brak w książce) „Jezus zapłakał”. I w zasadzie od tego momentu książka i film idą zupełnie różnymi ścieżkami. 


W filmie całość jest mocno zdynamizowana poprzez fakt, że Kirsty jest ścigana przez Cenobity (czego w książce w ogóle nie ma – po opuszczeniu pokoju na poddaszu opuszcza ona dom bez większych problemów). W trakcie ucieczki najpierw trafia na Lindę, która okazuje się być unieruchomiona hakami i łańcuchami, a w rękach trzyma Kostkę. 


Krótko potem natyka się na Cenobita ubranego w welon, który próbuje ją pochwycić. Kiedy zaś udaje się jej zamknąć kostkę i odesłać Pinheada i spółkę do piekła, przy wyjściu z domu po raz wtóry zostaje zaatakowana przez czerwia.


W książce całość rozgrywa się zdecydowanie spokojniej. Kirsty schodząc po schodach natrafia na Julię. Która nadludzkim wysiłkiem ubrała się w swą suknię ślubną (co stanowi ciekawe nawiązanie do jej sytuacji z braćmi Cotton i w przeciwieństwie do niejasnego motywu z welonem w filmie ma sens). Nagle pod welonem pojawia się światłość i dobiega stamtąd głos „Jestem Inżynierem” (wzmiankowanym wcześniej w powieści jako główny sprawca tortur Franka). Kiedy światłość znika, w ręce Kirsty materializuje się Kostka, w której ściankach dostrzega ona obraz uwięzionych Franka i Julii (ale nie Rory’ego). I to jest w zasadzie finał książki. Ale nie filmu.

6.       Włóczęga powraca.

W filmie Kirsty postanawia spalić Kostkę. A widzowie dostają kolejną efekciarską scenę. I wstęp do sequela. Wszystko przez to, że kiedy wrzuca ją do ogniska pojawia się włóczęga, która wchodzi w ogień i zmienia się nagle w kościanego smoka, który chwyta Kostkę i odlatuje. Dostajemy cięcie i klamrę w postaci kolejnego klienta kupującego Kostkę Lemarchanda na egzotycznym targu.


I tak jak wspomniałem wcześniej, w moim odczuciu ten wątek jest średnio sensowny fabularnie. Nie kupuję bowiem motywu jakoby artefakt był pod tak specyficzną, demoniczną opieką. W książce z resztą zostały ciekawie opisane poszukiwania Franka, które sugerują przechodzenie Kostki z rąk do rąk i swoistą otoczkę tajemnicy jaka ją spowija. Pomysł, że Demon odpowiada za jej przekazywanie dalej, wydaje mi się dość mocno spłycać ten wątek, bo sugeruje, że artefakt trafia w ręce tylko tych, którzy go poszukują. Wizja, że Kostka może trafić w przypadkowe ręce (a z rozmowy Pinheada z Kirsty taki wniosek można wysnuć) jest zdecydowanie bardziej niepokojąca i przerażająca.


Jak widzicie w zasadzie wszystkie zmiany wprowadzone w filmie o których do tej pory wspomniałem, dynamizują opowieść i sprawdzają się nieźle na ekranie od strony stricte wizualnej. Tyle tylko, że większość z nich nie ma odpowiedniego uzasadnienia w fabule (czerw z piekła, włóczęga), a czasem są wewnętrznie sprzeczne (dlaczego Frank po otwarciu kostki od razu zostaje unieruchomiony przez haki, a Kirsty ma szansę porozmawiać z Cenobitami)?  

A tak naprawdę jest jeszcze kilka elementów, które także zostały zmienione, a wpływają równie mocno na ogólną atmosferę i rozłożenie akcentów w całej historii. Jak fakt, że Kirsty w książce to nie córka Rory’ego (w filmie przemianowanego na Larry’ego), a jego przyjaciółka, która się w nim skrycie podkochuje. Wpływa to dość istotnie na dynamikę relacji pomiędzy postaciami i zaburza trochę sytuację, która w filmie jest przedstawiona zero-jedynkowo jako „nieszczęśliwa Julia zdradzająca sympatycznego męża”. Co także istotne dla odbioru tej opowieści, w książce mamy pogłębione charaktery i motywacje w zasadzie wszystkich uczestników dramatu. Począwszy od Franka, poprzez Julię i jej rozdarcie (którego w filmie praktycznie nie widać) pomiędzy braćmi Cotton, a skończywszy na Kirsty i jej skrywanej sympatii do Rory’ego. Tym samym w wersji papierowej całość jest głębsza, a pytania o to ile jesteśmy w stanie poświęcić dla spełnienia swych pragnień nabierają więcej mocy.

Do tego w moim odczuciu, w przeciwieństwie do filmu, który epatuje dosłownością i obrzydliwością (jeszcze raz podkreślę -  w filmie to się sprawdza!), książka jest bardziej stonowana i enigmatyczna. Pozostawia w wielu miejscach większe pole do snucia własnych interpretacji, a jednocześnie jest lepiej przemyślana, poprowadzona i bardziej spójna.

Podsumowując, choć nadal lubię „Hellraisera”, to opowiadanie zrobiło na mnie większe wrażenie. Barker serwuje w nim z jednej strony zestaw swoich ulubionych tematów dotyczących pokus, cielesności i ludzkich namiętności, z drugiej tworzy interesującą i fascynującą wizję piekła (a może nieba, w końcu Pinhead na pytanie o tym kim są Cenobici odpowiada „aniołami dla jednych, demonami dla drugich”).  A całość starzeje się lepiej niż film. Nadal warto go obejrzeć, choćby aby popodziwiać powrót Franka z zaświatów, albo wygląd Cenobitów, ale jeżeli mielibyście wybrać tylko jedno medium aby poznać tę historię to chyba jednak polecam książkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz