Lubię stare kino. Nie jestem fanatycznym
przeciwnikiem komputerowych efektów, 3D i wszystkiego co powstało w ostatnich
latach, ale po prostu lubię stare filmy. Chociaż horrory z lat 60-tych raczej
nie straszą, a filmy s-f wywołują częściej uśmiech niż fascynację to mimo to (a
może dzięki temu?) ogląda się je często z niekłamaną satysfakcją. Dostarczają
bowiem jakiejś pierwotnej przyjemności płynącej z seansu. W ramach swego hobby
staram się niejednokrotnie sięgnąć po przykurzoną klasykę, tak aby sprawdzić na
ile film broni się po latach. Ostatnio mój wybór padł na „Barbarellę” Rogera
Vadima z 1968 roku.
„Barbarella”, w zjawiskowej
kreacji Jane Fondy, to ekranizacja francuskiego komiksu Jean Claude Foresta,
który ze względu na zawartą w nim ilość erotyki i ogólną wymowę wywołał we
Francji dość spory skandal. Komiksu nie czytałem, zatem nie będę się o nim
rozpisywał i opowiem Wam o filmie, który z dzisiejszej perspektywy jest czymś
absolutnie szalonym pod każdym względem.
Film rozgrywa się w bliżej
nieokreślonej przyszłości i opowiada o przygodach pięknej Barbarelli, która na zlecenie
Prezydenta Ziemi ma odnaleźć zaginionego na planecie Tau Ceti doktora Duranda
Duranda, wynalazcy Promienia Pozytronowego, który może doprowadzić do
zniszczenia ludzkości. Ludzkości, która od wieków żyje w pokoju nie znając
wojen i konfliktów nawet na mniejszą skalę. Na pierwszy rzut oka wygląda jak
dość typowe przygodowe s-f. Nic bardziej mylnego. Nie mam
pojęcia, czy twórcy kręcili ten film „na serio”, a efekty komiczne osiągnęli mimo
chodem, ale jedno jest pewne „Barbarellę” ogląda się teraz jak najlepszą komedię.
Z „Barbarellą” jest jak w tym
dowcipie, gdzie przychodzi facet do lekarza i mówi, że wszystko mu się kojarzy
z seksem. Tylko tu jest tak na poważnie. Już otwierająca sekwencja jest
nieprzeciętna (z resztą zobaczcie sami),
a potem jest tylko lepiej. Nasza nieustraszona agentka wielokrotnie przebiera
się w coraz bardziej niesamowite (i skąpe stroje), statki kosmiczne mają
funkcje i kształty kojarzące się z jednoznacznie (sprawdźcie jak porusza się
statek napotkanego Łowcy, albo jak wygląda statek Barbarelli), główny czarny
charakter próbuje wykończyć Barbarellę za pomocą orgazmotronu, a przywódca
Rebelii nazywa się Dildon…
A teraz wiedząc to wszystko wyobraźcie
sobie, że do takiego przedsięwzięcia udało się Rogerowi Vadimowi zatrudnić
całkiem pokaźną liczbę niezłych aktorów począwszy od zjawiskowej Jane Fondy, a
na Davidzie Hemmingsie (tak, tym z „Powiększenia”) skończywszy. Nie mam pojęcia
jak mu się to udało.
Co ciekawe, sama fabuła, jeżeli zaakceptujemy
stworzony świat i absurdalne zasady nim rządzące (jak to, że mieszkańcy Ziemi
żyją w pokoju, a kiedy jej Prezydent wita się z naszą Agentką unosi po
indiańsku prawą dłoń z hasłem „miłość”…) oraz nie będziemy traktować jej nazbyt
poważnie jest całkiem sprawnie poprowadzona. Jak połączymy to z uroczo kiczowatą
scenografią i wariackimi kostiumami otrzymamy absolutnie szaloną
komedię przygodową o zabarwieniu erotycznym. Na pewno warto obejrzeć i zobaczyć
co tak bulwersowało naszych dziadków. Ja ubawiłem się po prostu setnie, choć
mam świadomość, że jeżeli ktoś nie kupi tej konwencji nie wytrzyma z tym filmem
nawet 5 minut. I nie zatrzymają go nawet długie nogi Jane Fondy.
Ps. Zabierając się za seans nie wiedziałem, że w czwartym numerze "Coś na progu" jest cały artykuł o naszej Królowej Galaktyki. Zainteresowanym tematem serdecznie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz