Od jakiegoś czasu w środowisku
miłośników kina grozy dało się dostrzec wyraźne poruszenie. Zapowiadano film,
który miał zrewolucjonizować dość skostniały amerykański horror i pchnąć go w
rejony, w które twórcy jeszcze się nie zapuszczali. Tak, sława „Domu w głębi lasu” duetu Josh Whedon/Drew
Goddard, zdecydowanie poprzedziła jego kinową premierę nakręcając spiralę
oczekiwań do niebotycznych rozmiarów. Po premierze postanowiłem sprawdzić na
ile „Dom w głębi lasu” sprostał oczekiwaniom.
Uwaga: Dla osób, które filmu nie
widziały polecam przejść na koniec, bo ciężko o nim pisać bez spojlerów.
Faktycznie film od pierwszych
scen podejmuje grę z przyzwyczajeniami widzów. W przeplatających się
sekwencjach poznajemy głównych aktorów dramatu. W pierwszej spotykamy stereotypową
grupą amerykańskich nastolatków przygotowujących się do wypadu za miasto. W
drugiej poznajemy duet techników (perfekcyjnie rozegrany przez Richarda
Jenkinsa oraz Bradleya Whitforda), którzy przygotowują się do rozpoczęcia pracy
na swojej zmianie. Rozwój sytuacji w ramach sekwencji z nastolatkami powiela
perfekcyjnie schematy kina grozy i jeżeli lubicie horrory poczujecie się jak w
domu. Spójrzcie na skład osobowy grupy: blondynka, brunetka, mięśniak, inteligent,
błazen. Wygląda znajomo? Czy stacja benzynowa na jaką trafiają bohaterowie nie
przypomina Wam tej z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”? Czy na widok domku
w głębi lasu także krzyknęliście „Martwe zło”? Zdecydowanie widać, że duet Goddard/Whedon
zna i kocha kino grozy.Tylko o co chodzi z tymi technikami?
Szybko okazuje się jakie zadanie
przed nimi stoi. To oni przygotowali dom w głębi lasu na przyjazd naszej grupki
i to oni zaserwują im prawdziwy horror, którego ostatecznym celem jest eksterminacja
naszej kolorowej ekipy. I tu twórcy kontynuują wodzenie widzów za nos. Jak dla
mnie sceny w których obserwujemy jak technicy „reżyserują” zdarzenia w domku to
pyszna zabawa. Tym bardziej, że można wręcz
odnieść niepokojące wrażenie, że amerykańskie nastolatki jednak myślą i gdyby
nie wsparcie nowoczesnej technologii i porcji bardziej pierwotnych „straszaków”
może uszliby z tego cało?
Zastanawiacie się w jakim kierunku
to wszystko zmierza? Jeżeli obstawiliście konfrontację „reżyserów” z „aktorami”
to czujcie się zwycięzcami. Konfrontacja doprowadzi nas do katastrofy w
mikroskali, która stanowi dla twórców niezły pretekst do popisania się erudycją
w dziedzinie znajomości straszydeł różnej maści. Na wielki finał przewidziano
jednak nie małą katastrofę, lecz prawdziwą apokalipsę. Apokalipsę, przez duże
A. Jak wypada zakończenie? Cóż, mnie bardzo przypadło do gustu. Mam nieodparte
wrażenie, że ten trochę irracjonalny i bezsensowny, choć niepozbawiony humoru, finał świetnie puentuje całą historię.
Ale czy film sprostał zrodzonej legendzie?
Po seansie zdecydowałem się
odrobić zaległości w lekturze i poczytałem co się o filmie pisze. Moim zdaniem
większość recenzentów bardzo się myli, mając jednocześnie rację. Dlaczego się
mylą? W zasadzie wszędzie w recenzjach widzę hasła o rewolucyjności i
wybitności tego horroru. Po pierwsze, w mojej ocenie o żadnej rewolucji nie ma
tu mowy. To perfekcyjnie samoświadomy film. Świetna zabawa schematami i
nawiązaniami do klasyki gatunku, która dla widza jest tym lepsza im głębiej w
kinie grozy „siedzimy”. Ale właśnie zabawa. Nie doszukiwałbym się w tym filmie
nic więcej poza wysokiej jakości, ale jednak „tylko” rozrywką. Piszę „tylko”,
ponieważ nie uważam, że każdy film musi być wiekopomnym i wielowymiarowym dziełem
i bardzo cenię dobre rozrywkowe kino. Po drugie jako horror „Dom w głębi lasu”
sprawdza się średnio, ze względu na fakt, że po prostu nie straszy.
Dlaczego mają rację? To ważny i
bardzo dobry film. Ważny dla gatunku ponieważ pokazuje, że w epoce gorno i
zalewu remakeów można nakręcić ciekawy i oryginalny film, wymykający się łatwym
klasyfikacjom. I co najważniejsze jest to wyśmienity film rozrywkowy. Film
rozrywkowy, a nie typowy horror, bo według mnie „Dom w głębi lasu” jest w duchu
swoistym spadkobiercą takich specyficznych filmów jak „Martwe zło”, czy „Martwica
mózgu”, gdzie czarny humor jest równie ważny jak gore. A humoru mamy tu
mnóstwo. Zarówno w świetnie napisanych dialogach, jak i poszczególnych scenach.
Jak dla mnie połączenie humoru i makabry nie zagrało w kinie tak dobrze od
czasów „Martwego zła 2”.
Ostateczny werdykt? Paradoksalnie
film, który garściami czerpie od klasyków faktycznie okazuje się być niczym
powiew świeżego powietrza na dość skostniałym rynku horrorów. Jeżeli lubicie
kino grozy to mam nadzieję, że na seansie „Domu w głębi lasu” będzie się bawić
równie dobrze jak ja. Tym bardziej, że w moim odczuciu ten film powstał właśnie
dla nas. Ocena? 8,5/10. Byłoby 9, ale moim zdaniem w finale Sami Wiecie Kto powinien
wyglądać inaczej, o czym wiemy już od lat 20-tych.
Bałem się przeczytać tekst :P Ale werdykt - ocena 8.5 to dużo. Mało co mnie potrafi przestraszyć. Zazwyczaj "horrory" śmieszą mnie swoją nieporadnością, czy próbą straszenia w prymitywny sposób. Lecz tu widzę, że nie jest to klasyczny horror... A "Martwe Zło" uwielbiam, bo to strasznie nie miało być ;) Tak więc "do obejrzenia".
OdpowiedzUsuńOcena wysoka, ale moim zdaniem zasłużona. Jeżeli lubisz "Martwe zło" to mam nadzieję,że "Dom w głębi lasu" Ci przypadnie do gustu. Filmy tematycznie i warsztatowo sporo się różnią, ale w gruncie rzeczy to pokrewne dusze, które rozumieją się perfekcyjnie:)
Usuń