wtorek, 3 kwietnia 2012

Spotkanie po latach ”Egzorcysta” oraz „W paszczy szaleństwa”


Trafiwszy ostatnio na emisję „Egzorcysty” postanowiłem dać uznanemu klasykowi drugą szansę. Drugą, ponieważ mój pierwszy seans wiązał się ze sporym rozczarowaniem. Miałem pewnie z 15 lat i za sobą seans dwóch pozostałych wielkich horrorów satanistycznych czyli „Omena” i „Dziecka Rosemary”. Oba zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Chcąc mieć pełen obraz zabrałem się za „Egzorcystę” i muszę powiedzieć, że film zupełnie do mnie nie trafił. Przed seansem nasłuchałem się jak to ludzie uciekali ze strachu z kina, a ja egzorcyzmy Regan przyjąłem więcej niż chłodno zastanawiając się o co tyle hałasu. 


Minęło wiele lat i postanowiłem zmierzyć się z „Egzorcystą” jeszcze raz. Szokujące jak odbiór filmu może się zmienić. Ten film to klasa sama w sobie. To, że do mnie nie trafił wynikało chyba z faktu, że siadając do seansu pierwszy raz oczekiwałem horroru, a otrzymałem szokujące i bulwersujące kino psychologiczne. Ale właśnie to powoduje, że ten film nadal potrafi tak mocno oddziaływać. Scenariusz Blattyego to majstersztyk, o czym świadczą dwie podstawowe sprawy – rozwój postaci i sposób budowania suspensu. Kapitalnie nakreśleni są główni bohaterowie dramatu, a dzięki świetnym aktorom i perfekcyjnej reżyserii Friedkiena przemiana jaka przechodzi każdy z nich wydaje się być niezwykle wiarygodna. No i sam sposób opowiedzenia tej historii. Akcja rozwija się powoli,  co pozwala nam lepiej wejść w świat przedstawiony, a narastający dysonans pomiędzy rzeczywistym i nadprzyrodzonym jest rozegrany rewelacyjnie. 

I tu kolejny bezapelacyjny plus filmu – opętanie Regan i wszystkie jej zachowania są obrazoburcze, szokujące i nadal przyprawiają o gęsią skórkę, a wszystko to dzięki minimalistycznym, a świetnie się sprawdzającym efektom specjalnym.  Jak „niewiele” środków trzeba aby dać widzowi popalić najlepiej świadczy jedna z najbardziej bulwersujących scen w filmie czyli scena z krzyżem. W horrorze od 1973 roku pokazano już wiele, ale ta sekwencja to nadal pierwsza liga grozy.

Konkluzja? Posypuję głowę popiołem. „Egzorcysta” to mistrzowskie kino, z zastrzeżeniem, że chyba raczej dla dojrzałego widza. W tym przypadku straszenie jest ważne, ale ważniejsze są psychologiczne aspekty tej historii. Kto nie oglądał niech czym prędzej nadrabia zaległości.

Po tym jak bardzo obraz zapamiętany z młodości rozminął mi się z oczekiwaniami, byłem niezmiernie ciekaw jak po latach obroni się film, który od pierwszego seansu jest dla mnie jednym z wyznaczników jak powinien wyglądać horror – „W paszczy szaleństwa” Johna Carpentera. Obejrzałem po latach i wiecie co? To jest tak samo rewelacyjny film jak kiedyś, a może nawet lepszy. Carpenter kojarzy jest pozytywnie głównie ze swymi starszymi filmami „Coś”, czy „Halloween” i zupełnie nie rozumiem, czemu „W paszczy szaleństwa” nie cieszy się należytą mu estymą. Nie chcę rozpisywać się tutaj na temat fabuły, bo zabrałbym zbyt wiele przyjemności z jej odkrywania, ale dla mnie sama historia i sposób jej prowadzenia są mimo upływu lata tak samo zachwycające. 


Zachwycające, ale nie sama fabuła ale rewelacyjny klimat filmu stanowią o jego sile. Oniryczny, niepokojący nastrój towarzyszy nam w zasadzie od pierwszych scen. Nie wiemy, które z rozgrywających się wydarzeń są prawdą, a które wytworem wyobraźni, a wrażenie pogłębia się z każdą minutą. Nastrój pogłębiającej się paranoi jest po prostu niesamowity i uwierzcie nie wiecie czego i po kim możecie się spodziewać (tak Pani Pickman, myślę właśnie o Pani). A film zyskuje jeszcze drugie dno jeżeli jesteście fanami Lovecrafta. Ja świetnie bawiłem się wyłapując nawiązania do dzieł Samotnika  z Providence i Wam również polecam taką zabawę w czasie seansu. Konkluzja? Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy jednak się nie zmieniają. Genialny film. Polecam z pełną odpowiedzialnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz