niedziela, 22 kwietnia 2012

Hammer Studio – Wczoraj i Dziś


Hammer to zasłużone i uznane studio filmowe, bliskie wielu miłośnikom filmowej grozy. Największy okres świetności studia to lata 50-70, okres w którym Hammer przywrócił do filmowego życia ikony kina grozy Frankensteina, Draculę i Mumię. Niestety studio nie wytrzymało rywalizacji z nową falą horroru jaką zapoczątkowały „Noc żywych trupów”, czy „Teksańska masakra piłą mechaniczną” i zniknęło na długie lata. Starsze dokonania studia darzę dużym sentymentem, więc postanowiłem w końcu sprawdzić ich nowsze dzieła. Wybrałem „Wake Wood” i „Kobietę w czerni”, ale najpierw w ramach wprowadzenia w klimaty Hammera sięgnąłem po kultowy klasyk -  „Horror of Dracula”.

 
Z Draculą jest jak z Jamesem Bondem – każdy miłośnik najbardziej znanego wampira ma swojego ulubionego Draculę. Dla jedynych Hrabia kojarzy się z peleryną Beli Lugosiego, dla innych z cylindrem i okularami Gary Oldmana, ale chociaż doceniam obie kreacje, dla mnie osobiście Dracula idealny to Christopher Lee. Łączy w sobie dostojeństwo i dyskretny urok z bezwzględnym okrucieństwem. Lee potrafi być uwodzicielski, by chwilę później okazać bezwzględność.  „Horror of Dracula” z 1958 roku zapoczątkował słynny cykl Hammera i nadal jest świetną wizytówką stylu, którym zasłynęło studio. Film jest kolorowy (co nie było standardem w tamtym okresie), dzięki czemu można było szokować widzów naturalistycznie wyglądającą krwią. Dekoracje i zdjęcia, jak zawsze w przypadku produkcji Hammera z tamtych lat budują świetny, wiktoriański klimat. No i stanowiący klasę sami dla siebie Peter Cushing oraz Christopher Lee w rolach głównych. Mam wrażenie, że ten film w ogóle się nie zestarzał i  nadal ogląda się go wyśmienicie (w czym duża zasługa stylistyki całej produkcji). Choć osobiście preferuję późniejszy film z serii, „Dracula – Książę Ciemności”, to „Horror of Dracula” jest jednym z filmów, które każdy miłośnik horroru znać powinien.   

 
Hammer po blisko 30-latach wrócił do horroru, a jednym z pierwszych ich „nowożytnych” dokonań jest „Wake Wood”. Oprócz zaangażowania ze strony legendarnego studia film miał świetny plakat, niestety opinie wskazywały na przeciętne kino, które miało być zrzynką ze „Smętarza dla zwierząt” Kinga. Postanowiłem sam to sprawdzić i muszę powiedzieć, że bardzo miło się zaskoczyłem. Siłą tego filmu jest jego prostota. Młode małżeństwo traci córkę i nie mogąc pogodzić się ze stratą wyprowadza się na wieś do miejscowości Wake Wood, która jak się ma wkrótce okazać posiada swoje tajemnice. Początkowo film ogląda się w zasadzie jak przejmujący dramat rodzinny, który stopniowo zmienia się w bardziej klasyczny horror. Paradoksalnie właśnie ta pierwsza część filmu jest najlepsza. Twórcom udało się stworzyć mroczny i niepokojący klimat, a szerzej nieznani aktorzy stworzyli bardzo wiarygodne kreacje. „Wake Wood” faktycznie fabularnie przypomina książkę Kinga, ale prawdę powiedziawszy w ogóle mi to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że epilog w „Wake Wood” jak dla mnie zdecydowanie mocniejszy (pokręcony!) i ciekawszy niż ten w historii Kinga (choć rozumiem, że niektórym mógł nie przypaść do gustu ze względu na pewien dysonans w stosunku do reszty filmu). Werdykt? Nowy film Hammera nie odkrywa Ameryki, nie grzeszy oryginalnością, ale stanowi przykład jak z niskim budżetem i dobrym pomysłem można stworzyć w dzisiejszych czasach ciekawy horror, który nie koniecznie jest remakeiem lub kontynuacją. Mocne 7,5/10.


Na deser zostawiłem sobie „Kobietę w czerni”. W tym przypadku moja ciekawość była jeszcze większa. Po pierwsze Hammer postanowił wrócić do swojego ulubionego klimatu – wiktoriańskiej Anglii , po drugie w przeciwieństwie do „Wake Wood” film zbierał świetne recenzje, i ciekawiło mnie także jak poradził sobie w pierwszej dużej roli po Harrym Potrze Daniel Radcliffe. To co w tym filmie świetnie się sprawdza to dekoracje i klimat. Zatopiony we mgłach, opuszczony dom na moczarach, pobliskie miasteczko objęte tajemniczą zmową milczenia i wrzucony w to nieprzyjazne środowisko borykający się ze stratą żony Artur Kipps. Wszystko to wypada wyśmienicie. Strona wizualna filmu to oprócz Daniela Radcliffa (który moim zdaniem bardzo dobrze poradził sobie z rolą) zdecydowanie najmocniejsza część filmu. Niestety mam pewne problemy z tym co dla mnie najważniejsze, czyli z opowiadaną historią. Początek jest świetny, ale w miarę rozwoju akcji  jest co raz słabiej. Twórcy zdecydowanie przedobrzyli z ilością „efektów straszenia” i „jump scene”. W przypadku filmu, którego najmocniejszą cechą ma być klimat wydaje mi się to zupełnie niepotrzebne. No i zakończenie. Zakończenie w przypadku „Wake Wood” przypadło mi do gustu, niestety w przypadku „Kobiety w czerni” finał dość mocno popsuł mi odbiór całości (jak dla mnie było zbyt sentymentalne i przewidywalne). Na marginesie „Kobieta w czerni” mocno fabularnie skojarzyła mi się z jednym z mych ulubionych, choć chyba mało w Polsce znanych, horrorów czyli „Zemstą po latach”. Niestety w tym starciu ten drugi film wypada zdecydowanie lepiej. Ocena końcowa 6,5-7/10

Podsumowując, maraton z Hammer Studio uznaję za udany. Do klasyki mam nadzieję nikogo zachęcać nie trzeba, zaś jeżeli chodzi o nowe dokonania to oba filmy są co najmniej dobre. Cieszmy się, że tak zasłużony gracz w filmowym biznesie wrócił do gry. Mnie cieszy to podwójnie, ponieważ patrząc na to jakie filmy Hammer zrealizował po reaktywacji można mieć nadzieję, że będą stawiali na ciekawe historie i klimat, a nie koniecznie na tak modne ostatnio „torture porn”.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

„Bizarro dla początkujących” – Antologia opowiadań


W sierpniu 2011 roku przez przypadek trafiłem na artykuł, w którym pierwszy raz spotkałem się z nieznanym mi wtedy terminem Bizarro Fiction. „Dupo-gobliny z Auschwitz”, czy „Przeleciałem córkę szatana” to tylko niektóre z tytułów książek z powyższego gatunku w artykule wymienione, tytułów na tyle intrygujących, że na wieść o mającej się ukazać antologii „Bizarro dla początkujących” postanowiłem sprawdzić Bizarro made in Poland.


 „Bizarro dla początkujących” to projekt pionierski, któremu przyświecał cel spopularyzowania nowego gatunku literackiego w naszym kraju. W antologii wydanej w niewielkim nakładzie (w Internecie widziałem gdzieś informacje o nakładzie rzędu 160 sztuk, jeżeli się mylę proszę o sprostowanie) znajdziemy sporą ilość opowiadań młodych polskich twórców. Jak wypadli mierząc się z nowym?

Zbiór rozpoczynają dwa opowiadania Bartosza Czartoryskiego. „Oto dom, bim bam bom” to absolutnie mistrzowskie otwarcie tego zbioru, które od razu wrzuca nas na głęboką wodę Bizarro. Świetna historia z genialną puentą i moim zdaniem jedna z gwiazd w antologii. „Wiedźma” w zestawieniu z wcześniejszym tekstem wypada słabiej, ale to także kawał świetnej, nieco bardziej klasycznej prozy.

Kolejny tekst „Ojczenasz, któryś jest w niebie” Aleksandry Zielińskiej zdecydowanie przykuwa uwagę  intrygującym tytułem. Niestety, jeden z najdłuższych tekstów w tym zbiorze wypada w mojej ocenie bardzo słabo. Ani tematyka, ani przyjęta konwencja zupełnie do mnie w tym przypadku nie trafiły. 

Na szczęście kolejny tekst „Zjedz mnie” Adriana Miśtaka to absolutna perełka. Wydaje mi się, że mało tu Bizarro, a więcej klasycznego horroru, ale tekst jest powalający. Szczególnie czytany tak jaki mi się zdarzyło z nim obcować, czyli w okresie Wielkiej Nocy. 

Kolejni autorzy – Rafał Kuleta i Krzysztof Maciejewski – zaserwowali nam ostrą jazdę bez trzymanki. Na szczególną uwagę zasługują „Wciśnięciwsiebie” i „Śmierdząca inwazja”, które w moim odczuciu stanowią kwintesencję Bizarro i jednocześnie są jego bardzo dobrą wizytówką. 

Znany na polskim rynku miłośników grozy Krzysztof T. Dąbrowski stworzył świetny, krótki tekst „Wielki Grzybiarz”, oraz dwa niezłe - „Cała wstecz” (który chyba zyskał by na sile gdyby go skondensować do krótszej formy) i  „Wielkie Bum!”. I choć podobają mi się pomysły na opowiadania i ciekawe puenty, to styl tekstów nie do końca mi odpowiada.

Na koniec pozostają Kazimierz Kyrcz jr oraz Dawid Kain, którzy są chyba głównymi propagatorami Bizarro w Polsce. I trochę się zaskoczyłem, bo spodziewałem się po tych autorach ostrej jazdy, a tymczasem solowe dokonania Kazimierza Kyrcza w ogóle do mnie nie trafiły, a w przypadku Dawida Kaina dostałem to czego oczekiwałem w 50%. W 50% bo o ile „Krawiec” jest teksem, który mi przypadł do gustu, ale mnie nie powalił to obrazoburczy „Źródłosnów” to tekst obezwładniający i powalający. Rewelacja! Na finał mamy jeszcze dwa teksty Kyrcza i Kaina napisane w duecie. Oba opowiadania dobre, choć pozostawiające pewien niedosyt.

Wrażenia ogólne? Bardzo dobre. Zaangażowanie do antologii różnych autorów spowodowało, że udało się zgromadzić teksty o różnorodnej tematyce i różnym ujęciu tematu. Takie podejście warunkuje, że pewnie nie wszystkie teksty trafią do czytelnika, ale powodują także, że każdy znajdzie coś dla siebie. A przecież chyba głównie o zaznajomienie i zarażenie polskiego czytelnika nowym gatunkiem chodziło. 

Po zakończonej lekturze prześladuje mnie jednak pewna myśl. Na ile Bizarro jest gatunkiem nowym i na ile historie wydawane pod tym szyldem wymagają tak naprawdę jakiejś osobnej nomenklatury. Przyznam, że zupełnie nie rozumiem obecnej tendencji w szeroko pojętej kulturze (muzyka, literatura) do tworzenia nowych podgatunków. Jadąc samochodem i słuchając radia nie raz w ciągu godziny dowiaduję się o istnieniu 5 nowych rodzajów rocka, czy metalu, które dla mnie jako słuchacza nie różnią się prawie wcale. Taki problem mam z Bizarro. Mam wrażenie, że historie, które teraz zaklasyfikowane zostałyby jako Bizarro powstawały od dawna. Przychodzą mi na myśl dwa opowiadania, które mogłyby spokojnie reprezentować ten nurt, a są raczej klasyfikowane jako horrory – „Palec” Stephena Kinga (ze względu na groteskowy charakter tej lubianej przez mnie historii wśród fanów Króla nie cieszy się ona popularnością) oraz  „W górach, miasta” Clive’a Barkera. Czy zatem naprawdę musimy tworzyć nowy termin do opisu tego zjawiska, czy może stare dobre terminy jak horror, surrealizm, groteska są wystarczające? Przyznam, że nie wiem i chyba musiałbym wejść głębiej w Bizarro, ale wątpliwości na razie pozostają. 

„Bizarro dla początkujących” to w mojej ocenie bardzo ciekawa i godna uwagi pozycja na polskim rynku wydawniczym, a jeżeli komuś mało dziwacznej prozy to czołowe postacie stojące za antologią – Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz jr. oraz Krzysztof Maciejwski nie próżnują i krzewią Bizarro w Polsce także poprzez ich internetowy projekt "Niedobre literki" . Dla ciekawych szumu wokół modnego ostatnio terminu polecam sięgnąć, czy to po antologię czy po inne prace z tego nurtu i przekonać się na własnej skórze jak to działa. Ostrzegam jednak, że po pierwszej dawce możecie chcieć więcej.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Spotkanie po latach ”Egzorcysta” oraz „W paszczy szaleństwa”


Trafiwszy ostatnio na emisję „Egzorcysty” postanowiłem dać uznanemu klasykowi drugą szansę. Drugą, ponieważ mój pierwszy seans wiązał się ze sporym rozczarowaniem. Miałem pewnie z 15 lat i za sobą seans dwóch pozostałych wielkich horrorów satanistycznych czyli „Omena” i „Dziecka Rosemary”. Oba zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Chcąc mieć pełen obraz zabrałem się za „Egzorcystę” i muszę powiedzieć, że film zupełnie do mnie nie trafił. Przed seansem nasłuchałem się jak to ludzie uciekali ze strachu z kina, a ja egzorcyzmy Regan przyjąłem więcej niż chłodno zastanawiając się o co tyle hałasu. 


Minęło wiele lat i postanowiłem zmierzyć się z „Egzorcystą” jeszcze raz. Szokujące jak odbiór filmu może się zmienić. Ten film to klasa sama w sobie. To, że do mnie nie trafił wynikało chyba z faktu, że siadając do seansu pierwszy raz oczekiwałem horroru, a otrzymałem szokujące i bulwersujące kino psychologiczne. Ale właśnie to powoduje, że ten film nadal potrafi tak mocno oddziaływać. Scenariusz Blattyego to majstersztyk, o czym świadczą dwie podstawowe sprawy – rozwój postaci i sposób budowania suspensu. Kapitalnie nakreśleni są główni bohaterowie dramatu, a dzięki świetnym aktorom i perfekcyjnej reżyserii Friedkiena przemiana jaka przechodzi każdy z nich wydaje się być niezwykle wiarygodna. No i sam sposób opowiedzenia tej historii. Akcja rozwija się powoli,  co pozwala nam lepiej wejść w świat przedstawiony, a narastający dysonans pomiędzy rzeczywistym i nadprzyrodzonym jest rozegrany rewelacyjnie. 

I tu kolejny bezapelacyjny plus filmu – opętanie Regan i wszystkie jej zachowania są obrazoburcze, szokujące i nadal przyprawiają o gęsią skórkę, a wszystko to dzięki minimalistycznym, a świetnie się sprawdzającym efektom specjalnym.  Jak „niewiele” środków trzeba aby dać widzowi popalić najlepiej świadczy jedna z najbardziej bulwersujących scen w filmie czyli scena z krzyżem. W horrorze od 1973 roku pokazano już wiele, ale ta sekwencja to nadal pierwsza liga grozy.

Konkluzja? Posypuję głowę popiołem. „Egzorcysta” to mistrzowskie kino, z zastrzeżeniem, że chyba raczej dla dojrzałego widza. W tym przypadku straszenie jest ważne, ale ważniejsze są psychologiczne aspekty tej historii. Kto nie oglądał niech czym prędzej nadrabia zaległości.

Po tym jak bardzo obraz zapamiętany z młodości rozminął mi się z oczekiwaniami, byłem niezmiernie ciekaw jak po latach obroni się film, który od pierwszego seansu jest dla mnie jednym z wyznaczników jak powinien wyglądać horror – „W paszczy szaleństwa” Johna Carpentera. Obejrzałem po latach i wiecie co? To jest tak samo rewelacyjny film jak kiedyś, a może nawet lepszy. Carpenter kojarzy jest pozytywnie głównie ze swymi starszymi filmami „Coś”, czy „Halloween” i zupełnie nie rozumiem, czemu „W paszczy szaleństwa” nie cieszy się należytą mu estymą. Nie chcę rozpisywać się tutaj na temat fabuły, bo zabrałbym zbyt wiele przyjemności z jej odkrywania, ale dla mnie sama historia i sposób jej prowadzenia są mimo upływu lata tak samo zachwycające. 


Zachwycające, ale nie sama fabuła ale rewelacyjny klimat filmu stanowią o jego sile. Oniryczny, niepokojący nastrój towarzyszy nam w zasadzie od pierwszych scen. Nie wiemy, które z rozgrywających się wydarzeń są prawdą, a które wytworem wyobraźni, a wrażenie pogłębia się z każdą minutą. Nastrój pogłębiającej się paranoi jest po prostu niesamowity i uwierzcie nie wiecie czego i po kim możecie się spodziewać (tak Pani Pickman, myślę właśnie o Pani). A film zyskuje jeszcze drugie dno jeżeli jesteście fanami Lovecrafta. Ja świetnie bawiłem się wyłapując nawiązania do dzieł Samotnika  z Providence i Wam również polecam taką zabawę w czasie seansu. Konkluzja? Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy jednak się nie zmieniają. Genialny film. Polecam z pełną odpowiedzialnością.